Dlaczego wszyscy powinniśmy być feministami?


Od kiedy zrozumiałam, że kobiety są jedyną większością na świecie, która traktowana jest jak mniejszość, nie przestaje mnie to zadziwiać. Fakty są takie. Kobiety o takich samych kwalifikacjach jak mężczyźni, zajmujące te same stanowiska, zarabiają mniej od sześciu do dwudziestu kilku procent w zależności od branży. Kobiety spędzają w pracy średnio 22 minuty dziennie dłużej niż mężczyźni. Na awans czekają dłużej o około cztery lata. Stanowią zaledwie pięć procent dyrektorów, kierowników i zarządców. Kobieta musi obligatoryjnie wykorzystać 13 tygodni urlopu macierzyńskiego (inaczej oboje partnerzy tracą wszelkie inne świadczenia), mężczyzna zaledwie może, ale nie musi, wykorzystać dwutygodniowy urlop ojcowski. Może też, ale nie musi (i zwykle z tego prawa nie korzysta) przejąć urlop matki po tych przymusowych 13 tygodniach. Kobiety w polskim Sejmie stanowią 23% ogółu posłów, gdy tymczasem teoria „masy krytycznej” mówi jasno, że jeśli pewna grupa nie stanowi przynajmniej 30% całości zgromadzenia nie ma szans, by wpływała na podejmowane przez nie decyzje i mogła decydować o własnym losie. Takich przykładów dyskryminacji kobiet w Polsce znalazłoby się dużo więcej.
            Chimamanda Ngozi Adichie jest uznaną pisarką, której twórczość była wielokrotnie nagradzana. Na polskim ryku wydawniczym pojawiły się wcześniej inne jej pozycje: „Fioletowy hibiskus”, „Amerykaana”, „Połówka żółtego słońca”, „To coś na Twojej szyi”. Ostatnio, nakładem wydawnictwa Zysk, ukazał się też jej esej, który oryginalnie wygłosiła podczas konferencji w Nigerii, „Wszyscy powinniśmy być feministami”. Wydawnictwo wokół książki zrobiło bardzo sensowną kampanię promocyjną. Osobiście dostałam esej razem z materiałową torbą imitującą okładkę książki (zatem głoszącą wszem i wobec, że wszyscy powinniśmy być feministami) oraz uprzejmym listem, w którym wydawnictwo określa się wyraźnie jako popierające ruch feministyczny. Brawo, odważny ruch w obecnych czasach w Polsce. To prawie jakby powiedzieć, że się popiera Czarny Protest lub małżeństwa jednopłciowe.
            Czy „Wszyscy powinniśmy być feministami” to książka odkrywcza? Dla kogoś, kto interesuje się tematem i po nią sięgnie, zupełnie nie. Bo znajdzie tam wszystko, co już wie. Kilka prostych wyjaśnień, czym jest, a czym nie jest feminizm. Jasne określenie sytuacji - tak, w XXI wieku kobiety wciąż jeszcze mają gorzej od mężczyzn i to w wielu aspektach życia. Zwrócenie uwagi na to, że kobiet wciąż się nie dostrzega. Ani w przestrzeni społecznej, ani kulturowej, ani zawodowej. Uświadomienie, że źle wychowujemy nasze dzieci – zarówno chłopców, jak i dziewczynki. Jak bardzo robimy im krzywdę, powielając pewne nie sprawdzające się już kulturowe wzorce. Zwrócenie uwagi na to, że mężczyźni sami z siebie nie pozbędą się ochoczo praw nabywanych przez wieki, że zmienić się to może tylko i wyłącznie przez inne wychowywanie dzieci. Autorka opowiada o tym, że zachowania, które spokojnie ujdą płazem mężczyźnie, dla kobiety będą niedopuszczalne, że dziewczynki wychowuje się na ciche i skromne, by z pokorą znosiły swój los, i że wciąż dręczy się kobiety kultem małżeństwa, jakby posiadanie męża podnosiło ich status w oczach innych ludzi. Bowiem jeśli kobieta jest niezamężna, to nikt jej nie chciał. Jeśli mężczyzna jest kawalerem, to po prostu tak wybrał. Zatem – dla osób zainteresowanych feminizmem, które już nieco na ten temat poczytały, jest to tekst jeden z wielu, bardzo ogólny i nie wnoszący absolutnie nic nowego. Natomiast dla osób nieuświadomionych, którym wydaje się, że feminizm = ten obrzydliwy gender = transwestytyzm, ten tekst byłby objawieniem. Powinno się go rozdawać w seminariach dla duchownych, by przyszli księża nie wygadywali potem takich głupot jak Gądecki, który uważa, że chłopcy nie powinni po sobie sprzątać, bo zniewieścieją.  Aczkolwiek wydaje mi się, że albo nie zostałby zrozumiany, albo i tak nic by nie pomógł.
            Jakkolwiek bardzo szanuję inicjatywę wydawnictwa, by zadbać o równość płci w Polsce i właściwe rozumienie terminu „płeć kulturowa”. Zwłaszcza, że książka, pierwotnie mająca postać wygłaszanego wykładu, skonstruowana jest naprawdę przejrzystym, przystępnym i łatwym do zrozumienia językiem, dla przeciętnych czytaczy, którzy dawno już albo nigdy nie mieli do czynienia z rozprawami naukowymi. Owszem, łatwa do zrozumienia, ale by ją zrozumieć, jeszcze trzeba chcieć ją pojąć. 
            A dla tych, którzy powiedzą: „Ta książka jest o sytuacji w Nigerii, u nas na pewno tak nie jest, tu jest Polska, my zachowujemy się inaczej, tutaj kobiety się szanuje”, pośpieszę z wyjaśnieniem. Nie ma różnicy między Nigerią, Polską czy światłą Anglią albo Stanami Zjednoczonymi, gdzie wolność człowieka jest bardziej wypracowana niż w naszym przypadku. Tu jest Polska. Polska, gdzie umawiam się z hydraulikiem, osobiście zamawiam usługę, otwieram mu drzwi do mojego mieszkania, a on mnie mija i wita się z moim partnerem. Nie miało znaczenia, że ja jestem klientem, dom jest mój i ja będę płacić. Byłam powietrzem, bo jestem kobietą.  
            Na moje „feministyczne bzdury” często słyszę argument T., że: „Gdyby kobiety zachowywały się inaczej, na przykład nie wychodziłyby za mąż za mężczyzn, którzy nie pomagają w domach, to oni by się nauczyli, że muszą pomagać, bo inaczej będą sami. Kobiety same się nie szanują”. Jasne, tyle, że po pierwsze znów jest to wychodzenie z założenia: „kobiety MUSZĄ, ażeby mężczyźni”. Po drugie, ludzie są istotami społecznymi. Nikt nie chce być sam. Więc kobiety godzą się na pomiatanie sobą, bo nie chcą zgodzić się na samotność. Takie ich prawo. Taki ich wybór. Poza tym, nie oszukujmy się, gdyby każdy z nas miałby być dokładnie tak traktowany, jak na to zasługuje… wszyscy musielibyśmy być sami. Tak ja, jak i Wy wszystkie, Wy wszyscy. Ludzkość długo już by nie pociągnęła. Bo rzadko ktokolwiek z nas jest z kimś, kto na niego naprawdę zasługuje.
            Takie też w zasadzie moje prawo, bo im jestem starsza, tym mniej chce mi się kłócić. Bo i tak nic nie zmienię. Widzę, że ktoś, kto nie doświadcza moich problemów, nigdy mnie nie zrozumie. I nie pomoże mi cofać kijem Wisły. Jemu w końcu hydraulik poda rękę.  On może wciąć urlop rodzicielski, ja muszę. On, kiedy oglądamy film superbohaterski, a ja się pieklę, że Wonder Woman prawie nie jest ubrana, stwierdza: „Ale kostiumy męskie też są obcisłe i wszystko ujawniają”. Jasne, tylko jest różnica między „obcisły, a pozostawiający pole dla wyobraźni”, a „po prostu nagi”. Syty głodnego nie zrozumie. Przecież On musi dobrze zarabiać, bo „będzie utrzymywał rodzinę”. Ona usłyszy: „Przecież nie musi pani więcej zarabiać, samotni potrzebują mniej pieniędzy” albo „Proszę wyjść za mąż, wtedy pani sytuacja materialna się polepszy” (przykłady z autopsji). Ja nie chcę wychodzić za mąż. Chcę na swoją sytuację materialną zarobić własną pracą, umiejętnościami, umysłem. Takie jest moje prawo. Nie chcę być przypięta do kogoś, by żyć, by coś znaczyć. Dlatego jemu wolno powiedzieć: „Ach znowu podejmują temat aborcji, bo chcą cichaczem przepchnąć jakąś ważna ustawę i liczą, że nikt nie zauważy”. Vide: prawa kobiet nie są ważne. Wy nie jesteście ważne dla mężczyzn z Waszego otoczenia, bo wasza ewentualna śmierć to dla nich „temat zastępczy”, zasłona dymna dla faktu, iż cena paliwa rośnie w górę. To, że po raz kolejny szantażuje się kobiety przymusem rodzenia dzieci, nie jest ważne. To tylko taki straszak, taki temat zastępczy. I mówi to człowiek, mężczyzna, stojąc koło kobiety, na której rzekomo mu zależy, która rzekomo jest dla niego ważna. Mówi przy niej jasno i wyraźnie: „Twoje prawa albo ich brak mnie nie obchodzą, w sumie mam to gdzieś, bo mnie nie dotyczy, ja jestem bezpieczny, przez sam fakt bycia mężczyzną, a jak coś pójdzie nie tak, to zawsze mogę zwiać, bo za alimenty i tak mnie nie zapną”. W takim momencie człowiek-kobieta myśli sobie o człowieku-mężczyźnie, że jest w sumie nie świadczy to o nim najlepiej, ale co ma zrobić?
             Ale gdyby sytuację odwrócić, gdyby debata toczyła się wokół przymusowej wazektomii wszystkich polskich mężczyzn, bo kobiety miałyby już dość złego traktowania i jako większość obywateli tego kraju politykowałyby, czy w związku z tym nie wymusić na mężczyznach niemożliwości przekazywania złego nasienia, a zatem nieposiadania potomstwa, ooooooooooooo to na pewno nie byłby temat zastępczy. To nie byłby temat banalny, służący tylko temu, by przemycić podwyżkę ceny paliw. Wciąż mnie zadziwia z jaką swobodą i z jakim znawstwem mężczyźni, którzy nigdy nie rodzili, nigdy nie przeżyli wizyty u ginekologa, nigdy nie byli upokorzeni przez lekarza czy pielęgniarkę w szpitalu, gotowi są szafować i zarządzać życiem kobiet. Z jaką wyniosłą pyszałkowatością gotowi są za nie decydować o ich życiu i ciele. I to nawet mężczyźni, których znam, cenię i chciałabym szanować. I na których życie i zdrowie moje zdanie o przymusowej wazektomii żadnego wpływu nie ma. Czy to jest sprawiedliwe?  
            Chciałabym, aby moja siostrzenica żyła w świecie, w którym byłaby traktowana na równi z mężczyzną. By zarabiała tyle samo, co on. By nie doświadczała dyskryminacji społecznej, jeśli zdecydowałaby się nie wchodzić w związek małżeński/ nie mieć dzieci. Chciałabym, żeby żyła w kraju, w którym ma prawo zdecydować o sobie i zmianach we własnym ciele. By nie czuła się wiecznie pod presją. Chciałabym, żeby moi siostrzeńcy żyli w kraju, w którym wiadomo jest, że jeśli mężczyzna sprząta po sobie, robi zakupy, idzie na urlop macierzyści, to jest w porządku, nie jest niemęskie. Chciałabym dla nich lepszego świata, niż sama mam. By nie pojawiali się w domu z taką refleksją, z jaką ostatnio w Wielką Sobotę zjawił się T.: „Wiesz co, w mieście prawie sami mężczyźni. To pewnie dlatego, że kobiety wysyłają ich po ostatnie zakupy, bo same urzędują w kuchni”. No właśnie. Jakie to smutne, ach, jakie to smutne.
            Nie wiem, nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy użyto wobec mnie słowa „feministka” w sposób obraźliwy. Ale ostatnio słyszę je w tym kontekście dość często. Tak, jestem feministką. Tak, popieram prawo do aborcji, ponieważ uważam, że kobieta jest istotą myślącą, która ma prawo decydować o sobie i nie skrobie się jak leci, lecz dokonuje wyboru, świadomego wyboru, po długich i często bolesnych przemyśleniach. Tak, popieram równość płci, równość obowiązków, nie chcę być gorszym człowiekiem dlatego, że biologia obdarzyła mnie macicą i możliwością urodzenia dziecka. Teraz można mnie już spalić na stosie, bo zapewne jestem czarownicą. A „Wszyscy powinniśmy być feministami” powinno być lekturą obowiązkową dla ludzi o otwartych umysłach. Zwłaszcza mężczyzn. Choć wątpię, by cokolwiek zrozumieli. By zrozumieć musieliby doświadczyć. A są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że to im się nigdy nie przytrafi.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej