Podsumowanie roku

Jest ostatni dzień roku, przydałoby się go zatem podsumować. W pewien sposób lubię takie podsumowania, bo pozwalają zastanowić się i przypomnieć sobie te najważniejsze i najlepsze wydarzenia w naszym życiu. Należałoby zacząć od tego, że 2019 był dla mnie dobrym rokiem. Pracowitym, wymagającym, często bardzo stresującym, ale jednak dobrym. Kiedy myślę o roku 2017, roku, który był dla mnie bardzo trudny i kiedy nic mi się nie udawało, dochodzę do wniosku, że kolejne dwa lata były dla mnie dużo łaskawsze niż on, a to już bardzo dużo. 2017 był dla mnie rokiem, który jednoznacznie kojarzy mi się z wierszem Staruchy i słowami „przebyłem noc właśnie i nikt mnie nie wita” i już samo to, przypomnienie sobie, jaki był tamten rok sprawia, że mam ochotę się uśmiechać. Bo się nie powtórzył, a to jest powód do radości.
            Jaki był ten rok? Prywatnie był rokiem bardzo intensywnym. Wyszłam za mąż. Biorąc pod uwagę, że w pewnym momencie życia zaczęłam sądzić, że to nigdy nie nastąpi, naprawdę jest się z czego cieszyć. Odkryłam, że ślub to jedno z najbardziej stresujących wydarzeń w życiu człowieka, do którego zaczyna się tęsknić, i z którego człowiek się cieszy dopiero, gdy już przeminie. Niestety, odkryłam więc, jak bardzo mnie on cieszył, gdy było już po wszystkim.
Pracowniczo był to rok różnego rodzaju wyzwań. W jednej pracy mi podziękowano, do wykonywania tej samej, tylko w innym miejscu, mnie zaproszono. Cieszyłam się i cieszę, że mogę to robić, ale to także było źródło dużego stresu. Wychodzenie ze swojej strefy komfortu, poznawanie nowych miejsc, nowych ludzi, to nigdy nie jest sprawa łatwa. Mam więc dwie świetne prace, które bardzo lubię. Trochę gorzej, że oznacza to pracę na dwóch etatach i całkowity brak czasu dla siebie, ale co tam.
Wreszcie mieszkanie. Nareszcie, po niemal trzech latach od wprowadzenia się do nowego mieszkania, udało mi się je wykończyć. Odkryłam, że posiadanie kafelków w łazience czy na balkonie może człowieka niesamowicie cieszyć. A już najbardziej na świecie cieszy mnie mój nowy regał na książki. Serio, jest absolutnie cudowny. Najlepsze jest w nim to, że jeszcze coś się na nim zmieści. Puste miejsce, wyobrażacie sobie?
Był to też rok wyzwań. Wydałam trzecią książkę (Jeśli jeszcze jej nie znacie, to polecam Waszej uwadze „Wszystkie róże świata”) i jestem z niej całkiem zadowolona. Jest zabawna i optymistyczna. Cieszę się, że potrafię tak pisać, zwłaszcza, że tak naprawdę, rzadko kiedy się tak czuję. Zaczęłam pisać książkę numer cztery. Chciałabym Wam powiedzieć, że jest już gotowa i leży u wydawcy, ale niestety, nic z tego, jeszcze piszę, a biorąc pod uwagę, ile mam zajęć, być może szybko się nie wyrobię. Poza tym poprowadziłam dwa spotkania autorskie.  Moimi rozmówczyniami były Katarzyna Puzyńska i Aldona Kopkiewicz. Choć za każdym razem umieram ze stresu, słuchaczom się podoba, więc chyba nie jestem w tym taka najgorsza. Zwłaszcza to drugie uznaję za niemały sukces, bo niełatwo jest rozmawiać z laureatką Nagrody Kościelskich, Już samo to odbiera człowiekowi głos. Na dodatek poznałam też jedną cudowną pisarkę, za której kolejną książkę trzymam mocno kciuki. Nasze spotkanie przerodziło się w dłuższą znajomość i to jedno z najmilszych zaskoczeń tego roku.
Pierwszy raz od piętnastu lat pojechałam na wakacje i choć z dużą ilością wolnego czasu czułam się bardzo dziwnie, a ci, którzy ze mną byli, mówili, że zachowywałam się jak spłoszony królik, to również uznaję za sukces.
Kulturalnie to też był całkiem niezły dla mnie rok. Stworzyłam 53 wpisy na bloga, co oznacza, że udało mi się nie pominąć żadnego tygodnia (oczywiście jest to nieprawda, bo w niektórych tygodniach pojawiały się dwa wpisy, w innych przez trzy tygodnie trwała cisza, ale statystycznie wychodzi, że każdy tydzień został obstawiony). Przeczytałam około 64 książek (około, bo biorę pod uwagę, że nie jestem zbyt systematyczna w notatkach i być może nie wszystkie udało mi się zapisać). Przeglądam listę tegorocznych lektur i nie widzę na niej pozycji „wow”. Całkiem niezłe były „Inna dusza” Orbitowskiego, „Żona” Meg Wolitzer oraz „Hiob. Komedia sprawiedliwości”  Roberta A. Heinleina. Hmmm, chyba nie czytałam w tym roku zbyt dobrych książek. 
Obejrzałam około stu filmów i seriali. Widziałam kilka musicali. „Notre Dame de Paris” podobała mi się bardzo, natomiast „Aida” rozczarowała. Ponad osiemdziesiąt z filmów widziałam razem z T. Kilkanaście pewnie samodzielnie. Czy coś mi się naprawdę podobało? „Seria niefortunnych zdarzeń” (choć nigdy o niej nie napisałam, to jestem zdania, że to świetny kawałek zarówno literatury, jak i serialu). Bardzo podobało mi się również „Sex Education” (potrzeba nam dobrych i mądrych seriali o seksie, tak bardzo wciąż nie potrafimy na ten temat ze sobą rozmawiać). Całkiem niezła była też „Grzesznica” oraz oba sezony „Detektywa” (trzeciego jeszcze nie widziałam). Bardzo fajnym i pozytywnym filmem okazał się też debiut reżyserski Bree Larson – „Sklep z jednorożcami”. Dużo bardziej niż sadziłam, że to możliwe, podobał mi się filmowy „Alladyn”. Choć z  „Opowieścią podręcznej” dzieje się coraz gorzej, zachwycił mnie inny serial na podstawie prozy Margret Atwood – „Grace i Grace”.  Bardzo przyjemnym filmem (fantasty w kinie nigdy za mało) jest też druga część „Czarownicy”. Ciekawym doświadczeniem była najnowsza „Kraina lodu” oraz „Mroczny kryształ”. Nie sądziłam, że wciągnąć mnie może opowieść fantasy, w której grają kukiełki, a tu proszę. Jeśli jeszcze nie widzieliście, warto też zwrócić uwagę na „Mindhuntera”. I oczywiście „Wiedźmin”. Czy się lubi, czy się nie lubi, wypada obejrzeć, zwłaszcza, jeśli się chce, by do kin i na ekrany trafiało więcej fantastyki.
Jaki będzie nowy rok? Pewnie taki jak każdy. Trochę dobry, trochę zły. Trochę wzruszający, a trochę straszny. Pozostaje tylko życzyć sobie, by nie poobijał nas tak strasznie. Mam nadzieję, że 31 grudnia przyszłego roku też będę mogła napisać dla Was tego rodzaju wpis. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!  

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej