Krótka notatka o "Hobbicie. Pustkowiu Smauga"
„Hobbit. Pustkowie Smauga”. Właściwie
nie będę się rozpisywać, bo film widziałam już niemal miesiąc temu, w dzień po
premierze, więc po takim czasie, cóż też błyskotliwego mogę powiedzieć, skoro
niezbyt wiele nawet pamiętam?
Czy koniecznie
muszę opisywać fabułę? No, ale niech będzie. Bilbo (wolę go jednak jako hobbita,
niż detektywa) i Kompania kontynuują podróż w kierunku góry, pod którą mieszka
smok. Krasnoludy chcą górę odzyskać, a smoka jakimś cudownym sposobem zgładzić.
A nasz główny bohater ma w stosie skarbów, na której rzeczony smok leży,
znaleźć jeden mały kamyk.
Po pierwsze
primo, może połowa z tego, co proponuje nam pan Jackson zgodna jest z tym, co
napisał Tolkien. Ale to nie jest nawet złe. Nie tak bardzo. Po drugie primo,
dla mnie ten film (te filmy) są zwyczajnie za długie. Gdyby miały dwie godziny,
też zupełnie by wystarczyło. Po trzecie primo, nie podobają mi się powtórzenia.
Scena z leczeniem królewskim zielem już była. Ukryte wrota już były. Pająki też
(nienawidzę pająków, dlaczego filmowcy tak je lubią?). To tak trochę, jak
odgrzewanie starego kotleta. Ponadto krasnoludy owszem, miały skarby, dużo
skarbów, ale ta góra kosztowności, na której leży smok to ździebko przegięcie
jest. Poza tym teraz nagle, na
sześćdziesiąt lat przed pojawieniem się Saurona we „Władcy Pierścieni”, dowiadujemy
się, że oto powrócił, oto zbiera siły, że coś złego się dzieje. I potem nagle,
już we „Władcy Pierścieni”, Gandalf i pozostali wielcy mędrcy są tacy
zaskoczeni, że Zło powróciło? Seriously, ktoś tu chyba czegoś nie przemyślał. Szary
Czarodziej udaje się do Sarumana i twierdzi „Sauron powrócił”, a ten mu
odpowiada „Nie, nie, nie powrócił”. A teraz wychodzi na to, że oni już tę
rozmowę raz odbyli, w Rivendell i to w obecności Elronda i Galadrieli? Kiepsko
pomyślane. Sześćdziesiąt lat przed akcją „Władcy Pierścieni” Gandalf samotnie
stoczył walkę z Czarnoksiężnikiem z Dol Guldur.
No dobrze, ale
teraz przejdźmy do tego, co mi się podobało. Muzyka, choć w większości
jedziemy, niestety, na znanych już i oklepanych kawałkach z „Władcy Pierścieni”.
Elfy. Elfy mi się zawsze podobają, to bez dwóch zdań. Choć akurat ich królestwo
w Mrocznej Puszczy powinno być moim zdaniem piękniejsze. Podobała mi się, to
oczywiste, Tauriel (choć dla niektórych to już zawsze będzie Kate z „Lostów”).
I bardzo boleję nad tym, że w Polsce nie wyszedł plakat kinowy z tą elfką
(wybaczcie, nigdy się nie pogodzę z odmianą elfiana, dla niektórych jedyną
słuszną). Gdyby ktoś jednak miał znajomego Francuza, który miałby o takowy na
ścianie za dużo, to będę wdzięczną za informację, chętnie go przygarnę ;). Tauriel
jest cudowna, Tauriel jest boska. A jeśli komuś nie podoba się, iż zakochała
się w krasnoludzie, to jest rasistą :D. Obrzydliwym rasistą. I Legolas też mi
się podobał (tylko mogli sobie już darować te podrasowane photo shopem oczy). Smok,
smok też był niczego sobie. I Miasto na Jeziorze też mnie satysfakcjonuje, choć
osobiście wyobrażałam je sobie inaczej, nieco mniej… menelsko, tak, to chyba
dobre słowo.
Koniec końców „Hobbita.
Pustkowie Smauga” oceniam na plus. Głównie z powodu Tauriel. Czyli jakby nie
było najbardziej podoba mi się ten element, który w powieści Tolkiena nie
występuje.
Komentarze
Prześlij komentarz