Tajemnica Filomeny



Właściwie to nie wiem, skąd wzięła się u mnie chęć obejrzenia „Tajemnicy Filomeny”. W „Tygodniku kulturalnym” wypowiadano się o filmie dobrze, ale z pewną rezerwą, a i temat nie jest mi jakoś specjalnie bliski. Mimo to zdecydowałam, że chcę go zobaczyć i nie żałuję. Zdecydowanie nie.
            „Tajemnica Filomeny” to opowieść o kobiecie, która przez pięćdziesiąt lat skrywała sekret, iż oddała swoje dziecko do adopcji. Wreszcie wyjawia córce, że miała starszego brata, a ta opowiada historię matki dziennikarzowi, będącemu na zakręcie życiowej drogi. Martin spotyka się z Filomeną i postanawia pomóc jej odnaleźć syna.
            Trudno byłoby mi w jednym zdaniu odpowiedzieć, o czym jest ten film. Tak się chyba dzieje, gdy mamy do czynienia z dobrym filmem/książką. „Tajemnica Filomeny” jest opowieścią o poszukiwaniu, pogoni za utraconym, o życiu w zgodzie ze sobą i innymi. Dla mnie jednak była przede wszystkim historią o okrucieństwie człowieka wobec człowieka oraz o tym, jakie straszne zbrodnie popełniać można w imię Boga.
            „Tajemnica Filomeny” pokazuje obraz Kościoła takim, jaki moim zdaniem, w dużej mierze naprawdę jest. Zacofanym i okrutnym. Zakonnice zmarnowały dziewczynie życie, dlatego że w ich mniemaniu popełniła grzech. Z Bogiem na ustach oddzieliły matkę od dziecka, choć oboje pragnęli się odnaleźć. Pod przykrywką „kary za grzechy” sprzedawały dzieci bogatym Amerykanom. Chcesz mieć bobaska? Nic prostszego. Wystarczy sto funtów. Alleluja.
            Najbardziej zaskoczyła mnie jednakże postać Filomeny. Filomeny wręcz cudownej w swojej naiwności i prostoduszności (świetna kreacja Judi Dench!). Filomeny, która mimo wszystko nie traci wiary w Boga, nikogo nie obwinia, a ostatecznie zdobywa się na słowo „wybaczam” (przyznam, że ja wybaczyć bym nie potrafiła, bliżej mi znacznie do postawy Martina). 

            Podobał mi się również sposób konstrukcji bohaterów – czytająca romansidła staruszka z małego miasteczka, którą wszystko dziwi i zachwyca, przeciwstawiona została nieco cynicznemu dziennikarzowi, wciąż powtarzającemu, że to czy tamto słowo „brzmi dobrze z narracyjnego punktu widzenia”. Uwielbiam tę parę.   
            Nie jestem zadowolona z tego tekstu. Nie do końca jestem w stanie uchwycić, co chciałabym napisać o „Tajemnicy Filomeny”. Wiem jednak, że serdecznie polecam ją Państwa uwadze. To film, który porusza. Smutek przeplata się w nim z… radością życia. Tak, chyba mimo wszystko. Obiecałam sobie, że zawsze postaram się pamiętać słowa Filomeny: „Martinie, bądź miły dla ludzi, gdy pniesz się na szczyt. Wtedy oni będą mili dla ciebie, jeśli z niego spadniesz”. 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej