Bóg wojny a komiks japoński
Mangi.
Właściwie wiem o nich niewiele ponad to, że to japoński komiks, są w większości
wielotomowe oraz czym różni się manga od anime. Nie potrafię określić, co mnie
naszło, że postanowiłam: „A poczytam mangi”. Problem polega jednak na tym, że
mangi są zwykle wielotomowe, a ja nie bardzo mam ochotę inwestować w 10, 15, 20
czy-nawet-więcej częściowe serie. Ucieszyłam się więc, kiedy okazało się, że w
zaprzyjaźnionej bibliotece mają całą serię pewnej mangi. Rzuciłam się na nią z
zapałem godnym laika-nowicjusza.
„Mars” to piętnastotomowa opowieść o
miłości między dwojgiem licealistów – Kirą i Reim. Jak to w takich historiach
bywa, on jest typowym niegrzecznym chłopcem, jeżdżącym na motorze i z tym
wiążącym swoją przyszłość, ona natomiast, to zamknięta w sobie pasjonatka
malarstwa. Los zetknął ich ze sobą, ale nie zapomniał postawić im na drodze
nieco przeszkód.
Właściwie każdy tom to inna, osobna
historia. Mam już za sobą opowieść o tym, jak szkoła zareagowała na uczucie
między Kirą i Reim, historię o powstawaniu portretu zatytułowanego „Mars”
(wątek malarskiej pasji głównej bohaterki uważam za jeden z najciekawszych),
wprowadzenie motwu brata bliźniaka Reiego, problemów z ojcem, wątek dawnej
dziewczyny motocyklisty, czy wybijającą się na tym tle historię o rajdzie
Suzuka, w którym bierze udział główny bohater.
Wszystko to trochę pachnie tandetą,
jak choćby wprowadzenie postaci brata bliźniaka czy byłej dziewczyny Reiego.
Ale przy tym jest też bardzo zabawne (rozmowy między bohaterami bywają
mistrzowskie) i dotyka głębszych problemów – znęcania się rówieśników nad
słabszym, kradzieży własności intelektualnej, problemu samobójstw wśród
nastolatków, czy molestowania seksualnego. Właściwie to, co w „Marsie” słabe,
da się usprawiedliwić faktem, że jest kierowany do takiego, a nie innego target,
młodych czytelników, czy też raczej czytelniczek, którym wymienione przeze mnie
minusy przeszkadzać nie będą. W obronie „Marsa” działa również fakt, iż to
manga sprzed dekady, jedna z pierwszych, z którymi mógł się zetknąć polski
czytelnik. Pewnie dlatego oszczędzono nam rzeczy dziś powszechnej – czytania do
góry nogami, od tyłu. Wiem, powiecie, tak ma być, trzeba zachować klimat
japońskich oryginałów, ale mnie akurat nie przeszkadzałoby czytanie mangi na
europejski sposób.
Bardzo dobrze narysowane, z
dbałością o detale. Fakt, że manga jest czarno-biała zupełnie (a jestem
przecież miłośniczką komiksów superbohaterskich, gdzie kolory są zwykle dość
krzykliwe) nie przeszkadza. Niektóre rysunki potrafią nawet zachwycić.
Tłumaczenie też niezłe, nie stwierdziłam większych wpadek, kilka drobnych
potknięć, ale da się przeżyć (okazuje się, że tendencja do używania dłuższej
formy zaimków istniała już przed dekadą; jak ja tego nie lubię!). Papier raczej
kiepski, gazetowy, miękki, szarawy i mało estetyczny. Daleko mandze sprzed
dziesięciu lat do jej dzisiejszych, pięknie wydawanych koleżanek.
„Mars” to pozycja zdecydowanie dla
nastoletnich czytelników. Zawierająca wszystkie plusy i minusy tego typu
literatury. Raczej tylko dla miłośników gatunku i nastoletnich czytelniczek.
Komentarze
Prześlij komentarz