Ciszej nad tym komiksem?
Komiksy czytam
często i chętnie, ale w sumie rzadko zdarza mi się napisać recenzję któregoś z
nich. Postanowiłam, że start Wielkiej Kolekcji Komiksów DC będzie powodem do
dobrej zmiany. Czas zacząć recenzować komiksy. WKKDC otwiera „Batman. Hush”. We
wstępniaku czytamy, że jest to komiks przełomowy dla serii o Batmanie. Ale czy
Wielka Kolekcja Komiksów Marvela (seria bliźniacza tyle, że o marvelowskich
superbohaterach) nie przyzwyczaiła nas, że używa słów „przełomowy”, „kultowy”
dla określania nieraz naprawdę miernych historii? Czy bliźniacza kolekcja
podzieli tę metodę?
Porwane
zostaje dziecko pewnego bogacza z Gotham. Kidnaperem okazuje Killer Crock.
Batman dopada złoczyńcę, ale pieniądze znikają. Podążając ich tropem, Mroczny
Rycerz natyka się na znacznie poważniejszy spisek, wymierzony wprost w jego
osobę.
Jeśli
coś mi się w tym komiksie podoba, to… rysunki. Na niektórych naprawdę
przyjemnie oko zawiesić. Przedstawiony tu Batman jest właśnie taki, jaki
powinien być – mroczny, z kwadratową szczęką i skrzywioną miną. Kwintesencja
Gotham City, miasta głupców. Podoba mi się też mnogość postaci. Lubię, kiedy
jedne wpływają na drugie, wchodzą ze sobą w interakcje. Wtedy widać, że to
jedno uniwersum, jeden świat, w którym Superman może spotkać Batmana, a Zielona
Latarnia przeleci nam miastem, walcząc ze swoim przeciwnikiem. Jest to równie
miłe, jak w filmach, kiedy Jane Foster krzycząc w dwójce „Thora”: „Widziałam
cię! W telewizji byłeś, w Nowym Jorku byłeś!” odwołuje się do fabuły
„Avengersów”, Falcon po walce z Ant Manem stwierdza: „Tylko nie mówcie
Kapitanowi”, a w serialach DC Flash, Arrow, a nawet Supergirl z alternatywnej
Ziemi razem szykują się, by za chwilę walczyć ze śpiewającym przeciwnikiem. No,
łapiecie o co chodzi. Lubię to przenikanie się historii. Jest fajne.
Tylko
kadry z pojedynkami uważam za przesadzone. Biją się w „Hashu” często i gęsto, w
wielu kadrach, na wielu stronach (choćby walka z Crockiem otwierająca zeszyt).
Długo i nużąco. Flaki z olejem, gdyby mnie ktoś pytał.
Nie
podoba mi się, jak straszliwie płytka jest to historia. Wielkim złoczyńcą
okazuje się ktoś, kto pojawia się trochę na zasadzie Deus ex machina, a jego pretensje wobec Bruce’a, z powodu których
się mści, wciągając w swój spisek połowę Gotham i część Metropolis są… szalone,
nawet jak na łotrów z mrocznego miasta. Poza tym ktoś ciągle umiera, wraca do
życia, przechodzi operacje plastyczne, wszczepia innemu stalowe płytki w mózg,
nie wiadomo na co i po co. Ja wiem, to wszystko jest w komiksie normalne, należy do konwencji. Wszak komiks to
rodzaj mitologii, historii o walce dobra ze złem, opowiadanej wciąż na nowo.
Naprawdę nie oczekuję od niej realizmu. Jednakże chciałabym, aby to była
opowieść, w którą, przynajmniej minimalnie, będę mogła uwierzyć. W „Husha”
jakoś nie potrafiłam.
Poza
tym przeszkadzała mi też kiczowatość. Wiem, że to nieodłączna część historii o
trykociarzach. Ale w „Hushu” wszystko jest czytelnikowi podawane wprost
łopatologicznie. Skoro widzę na rysunku, że bohater coś robi, to czy muszę mieć
to jeszcze skomentowane za pomocą słów w ramce, mających odzwierciedlać jego
myśli? Poza tym ilość ramek, czcionek, kolorów jest zatrważająca. Misz masz.
Myśli postaci w ramkach innego kształtu i koloru, wypowiedzi Batmana w innych
dymkach, niż słowa Oracle. Dymki przerywane, a do tego wszystkiego jeszcze
pogrubienia w tekście. I to pogrubienia słów, które tak naprawdę nic nie
znaczą, bo dla całej wypowiedzi nie są kluczowe, czy istotne. To trochę tak,
jakby ktoś pogrubił na chybił-trafił zupełnie nieistotne słowa. Okropność!
Podsumowując,
spędziłam na lekturze „Husha” przyjemny wieczór. Jednakże, gdybym nie znała tej
historii, moje życie by nie zubożało. Nadawanie jej znamion „kultowej” czy
„przełomowej” to gruba przesada. Zupełnie, jak te przypadkowe pogrubione słowa
w dymkach dialogowych.
Czasem "kultowy", "bestseller", itp. to określenia na wyrost, ale czytelnik kieruje się nimi, bo mają pozytywny wydźwięk :)
OdpowiedzUsuń