Moja ulubiona popbibliotekarka powróciła



Charlaine Harris jest znana przede wszystkim jako autorka serii o Sookie Stackhouse, na podstawie której HBO stworzyło serial „Czysta krew”. Jednakże na swoim koncie ma także serię o Aurorze Teagarden, bibliotekarce z Lawreceton, małego miasteczka w Georgii. Choć ósma część cyklu kończy się tak, jakby czytelnicy mieli pożegnać się z nią na zawsze , Aurora powraca z kolejnymi perypetiami, w dziewiątej już książce – „Małe kłamczuchy”.
Bohaterkę odnajdujemy niemal dokładnie w tym samym punkcie życia, w którym ją opuściliśmy. Od momentu zakończenia akcji poprzedniej książki mija zaledwie parę tygodni. Aurora zostaje żoną Robina Crusoe, autora kryminałów. Okazuje się także, że spodziewa się dziecka. Zaczyna snuć plany na przyszłość, gdy wraz z grupą nastolatków ginie jej brat, Philip. Aurora nie byłaby sobą, gdyby nie rozpoczęła poszukiwań na własną rękę.
W „Małych kłamczuchach” pojawiają się dobrze nam znani z poprzednich części bohaterowie. Przewinie się zatem pastor Scott i jego rodzina, przyjaciółki Aurory: Amina, Lizanne i Angel, kolega z biblioteki Perry i jego matka Sally. Dla wszystkich, którzy są wielbicielami cyklu, będzie to miłe spotkanie z dawnymi przyjaciółmi, w trakcie którego można się będzie dowiedzieć, co tam u nich słychać. Autorka przypomni nam też kilka faktów z życia swojej bohaterki, jak choćby śmierć jej bratowej Poppy czy odziedziczenie spadku po innej emerytowanej bibliotekarce. Jednakże powieść została skonstruowana tak, że nieznajomość poprzednich części zupełnie nie przeszkadza w lekturze.
Dziewiąta książka o Aurorze Teagarden płynie stałym kursem wytyczonym przez jej poprzedniczki. Będzie zatem trochę sensacji, trochę kryminału i mnóstwo wątków obyczajowych o życiu klasy średniej w małym, nieco prowincjonalnym miasteczku na obrzeżach Atlanty. Rozwiązanie, jak zawsze w cyklu, będzie trochę nieprawdopodobne, trochę nierealne i wyciągnięte jak królik z kapelusza. Bo gdy się zaczniemy w nie wgłębiać, dojdziemy do zasadniczego pytania: „Tylko po cholerę on to zrobił?”. Jeśli jednak patrzeć na te powieści z przymrużeniem oka, mogą zapewnić przyjemną rozrywkę na jedno lub dwa popołudnia. Szału nie ma, ale czyta się to bez przykrości.
Powieści z cyklu o bibliotekarce z Lawrenceton nie są wybitną literaturą. To typowe powieści pociągowe. Szybko się je czyta i równie szybko zapomina, ale na pewno stanowią dobrą rozrywkę. Niezaprzeczalnie muszą coś w sobie mieć, skoro powstało już dziewięć tomów, prawda?

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej