Pięć osób w ciemnym lesie, nie licząc mordercy
Ruth
Ware, jak wielu znanych ludzi, przeszła długą drogę, by zostać tym, kim jest
obecnie – docenianą autorką powieści kryminalnych. Była nauczycielką, kelnerką,
rzeczniczką prasową. „W ciemnym mrocznym lesie” to jej debiut literacki, który
zdobył uznanie rzeszy czytelników na całym świecie. Czy słusznie?
Leonora jest autorką kryminałów. Gdy
otrzymuje zaproszenie na wieczór panieński od najlepszej przyjaciółki z czasów
liceum, której nie widziała od dekady, stwierdza, że to dobry moment, by
zakopać topór wojenny i na zawsze odciąć się od problemów z przeszłości. Na
miejscu poznaje pozostałych uczestników
imprezy. To, co początkowo miało być dobrą zabawą, po jakimś czasie przerodziło
się w koszmar.
Ruth Ware wykorzystuje konwencję
realizowaną chociażby przez Gillian Flynn w „Zaginionej dziewczynie” i z
powodzeniem kontynuowaną przez Paulę Hawkins w „Dziewczynie z pociągu”. Mamy tu
bowiem do czynienia ze zjawiskiem, które Michał Zieliński nazwał „thrillerem
feminocentrycznym”. Akcja zostaje obudowana wokół uczuć i myśli głównej
bohaterki. Wieczór panieński Claire budzi dawne demony, z którymi Nora do tej
pory się nie uporała. Wraz z nią wracamy więc do bolesnych tajemnic z
przeszłości, które okażą się kluczowe również dla teraźniejszych wydarzeń.
Fabuła jest prowadzona dwutorowo – część w trakcie wieczoru panieńskiego, część
już po śmierci jednego z bohaterów. Podobnie jak Nora nie wiemy, co jest
prawdą, a co jedynie zmyśleniem. Z ułamków zdarzeń próbujemy wraz z nią ułożyć
faktyczny obraz wypadków.
„W ciemnym mrocznym lesie” to thriller,
w którym pojawiają się wszystkie najprostsze, a zarazem najbardziej chwytliwe
motywy typowe dla tego gatunku. Mamy tu tytułowy mroczny las i tajemniczy
szklany dom, gdzie zostają uwięzieni
główna bohaterka i jej towarzysze, kilkoro obcych sobie ludzi,
zamkniętych na małej, odciętej od świata, przestrzeni. Zabieg ograny i stary
jak świat, a mimo to wciąż popularny. Dorzućmy jeszcze dawne urazy i seans
spirytystyczny, który ujawni plany mordercy, wzbudzając popłoch w pozostałych
uczestnikach imprezy. Powstaje przepis na bestseller – przynajmniej w teorii.
Czy połączenie sprawdzonego i lubianego
w ostatnim czasie gatunku z niemożliwie ogranymi schematami znanymi z
literatury popularnej dało pozytywny efekt? To zadziwiające, ale owszem.
Książka trzyma w napięciu, w dodatku świetnie się ją czyta. Ponadto czytelnik
wie, czego ma się spodziewać i właśnie to otrzymuje. Oczywiście, należy
przymknąć oko na pewne fabularne absurdy, jak choćby stwierdzenie, że można wiedzieć wszystko o człowieku, z którym było
się w związku przez pół roku w wieku szesnastu lat, ale gdy się to uczyni,
można już czerpać satysfakcję i przyjemność z lektury. Rozwiązanie zagadki może
nie powala, ale stoi na przyzwoitym poziomie, który przy odrobinie dobrej woli
można zaakceptować.
W oryginale debiutancka powieść Ruth
Ware nosi tytuł „In a dark, dark wood”. Jak zwykle polski tłumacz wyszedł przed
szereg. Postawił na dwa różne słowa, „ciemny” oraz „mroczny”. Rozumiem, że
pragnął podkreślić, iż otaczający bohaterów las jest wrogi, czai się w nim
nieodgadnione zło, niebezpieczeństwo. Jednak w praktyce nie jest to pierwsza
konotacja, o której w tym przypadku myślimy. Przychodzi nam raczej do głowy, że
zestawiono ze sobą dwa słowa o tym samym znaczeniu. Ostatecznie zmiana tytułu
wydaje mi się przekombinowana i niepotrzebna.
„W ciemnym mrocznym lesie” okazało się
typową literaturą pociągową. Autorka korzysta ze sprawdzonych schematów, a jej
powieść jest sprawnie zrealizowana, dobrze i szybko się ją czyta. Z drugiej strony
zupełnie nie wymaga wysiłku intelektualnego i raczej nie zostawi śladu w pamięci.
Dla relaksu dobre czytadło :)
OdpowiedzUsuń