Były sobie gazeciarki
Już od pierwszych kadrów
czytelnik „Paper girls” czuje się tak, jakby został wrzucony do któregoś z
odcinków „Stranger things”. Samo to może dać Wam pewne wyobrażenie o tym, jak
bardzo odjechany to komiks.
Jest rok tysiąc dziewięćset
osiemdziesiąty ósmy. Cztery dziewczyny wychodzą z domu, by, jak co rano,
rozwieźć gazety. Wpadają na siebie, gdy jedna z nich zostaje napadnięta, a
pozostałe postanawiają jej pomóc. Tracą przy tym krótkofalówkę. Chcą odebrać ją
bandzie chuliganów i tak trafiają do pustostanu, gdzie znajdują coś na kształt…
statku kosmicznego. Kiedy wychodzą z budynku, okazuje się, że część ludzi po
prostu zniknęła. Wyparowała. Nie ma ich. A nad miastem latają pterodaktyle.
Nasze bohaterki postanawiają dowiedzieć się, co się stało.
Słyszałam bardzo wiele dobrych
opinii o tym komiksie. Że jest nowatorski, bardzo dojrzały, że to świetna
rzecz. Tyle że ja tu tego nie widzę. Owszem, „Paper girls” wpisują się w bardzo
modny ostatnio trend powrotu do estetyki lat osiemdziesiątych. Ale nie podobało
mi się „Stranger things” i nie podobają mi się „Paper girls”. Ta estetyka jakoś
do mnie nie trafia. Owszem, doceniam sposób poprowadzenia historii, która ani
na moment nie zwalnia i nie pozwala się oderwać od lektury. Jednak to chyba
trochę za mało na dobry komiks.
Wart uwagi jest wątek spotkania ze
swoją wersją z przyszłości, smutnego zderzenia naszych przekonań o tym, jak
będzie wyglądało nasze życie z brutalną rzeczywistością, w której niektórym
nigdy nie udaje się wyrwać z małych miasteczek. Dobry jest też wątek zetknięcia
się osób z lat osiemdziesiątych z technologią XXI wieku, która stała się dla
nas już codziennością. Ale to też nie zostało poprowadzone w sposób jakoś
bardzo odkrywczy czy innowacyjny.
A reszta? Przede wszystkim tytułowe
gazeciarki prezentują się jakby miały co najmniej szesnaście, a nie dwanaście
lat. No ale nic. Dalej? Jakieś anioły-nie-anioły, wyglądające jak szturmowcy
(na dodatek na pterodaktylach), bóg (chyba bóg), przypominający starego hipisa,
potwory z innych czasów, które wyglądają jak czerwie wyciągnięte z „Diuny” i
właściwie są narysowane tak trochę na odczepnego, bez pomysłu. Przeczytałam dwa
tomy: ludzie znikają, pojawia się różowe niebo, jakieś pioruny i niby-sterowce,
ale nadal ni w ząb nie wiem, co tam się właściwie wyprawia.
W zrozumieniu całej sytuacji nie
pomaga również język. Przybysze z kosmosu porozumiewają się za pomocą ciągów
kropek i kresek, więc dla czytelnika to hieroglify. Ci dziwni na pterodaktylach
natomiast mówią mową stylizowaną na biblijną, co też nie ułatwia zrozumienia, o
co im chodzi.
Uwagę zwrócić należy także na
kolory. Dominują błękit, fiolet i róż. Ani na chwilę nie pozwala nam się
zapomnieć, jak bardzo surrealistyczny jest to świat. Innym razem daje się nam
po oczach czerwieniami i pomarańczem, niczym neonem z lat osiemdziesiątych.
Dla wielbicieli „Stranger things” i
klimatu lat osiemdziesiątych „Paper girls” to zdecydowanie pozycja obowiązkowa.
Komiks powinien się też spodobać miłośnikom dziwacznych opowieści. Pozostali
niech się dobrze zastanowią.
To ja się nie zastanawiam, tylko szukam tego komiksu, pozdrawiam w pochmurny dzień :)
OdpowiedzUsuń„Stranger Things" całkiem mi się spodobał, no i trafiają też do mnie wszystkie dziwaczne historie, nie czuję jednak szczególnej chęci na ten komiks. Nie wiem dlaczego, to coś wewnątrz mnie :D
OdpowiedzUsuń