Newt i jego walizka w podróży do Paryża
Pierwszy
film o fantastycznych zwierzętach i ich opiekunie nie wzbudził u mnie szybszego
bicia serca. Pamiętam, że nudziło mi się podczas seansu i często spoglądałam na
zegarek. Wobec samego filmu byłam dużo bardziej krytyczna, niż T., który do
fanów produkcji o czarodzieju nie należy. Również doniesienia z planu drugiej części
nie nastrajały mnie optymistycznie. Od pewnego czasu nie przepadam za Johnnym
Deppem, któremu powierzono rolę Grindelwalda (Colinie wróć!), a ponadto zewsząd dochodziły słuchy, że nowa odsłona
jest chaotyczna. Szłam na film ze znacznie mniejszymi oczekiwaniami, niż za
pierwszym razem.
Newt Scamander wrócił
do Londynu. Chciałby znów zobaczyć Tinę, ale niestety ma zakaz opuszania kraju.
Kontaktuje się z nim Albus Dumbledore, który chce, aby ten odnalazł Credence’a – młodego czarodzieja z pierwszej
części filmu. Newt początkowo odmawia, ale kiedy dowiaduje się, że Tina również
jest w Paryżu, mieście pobytu chłopaka, pakuje swoją słynną walizkę i wyrusza w
kolejną podróż.
Paradoksalnie „Zbrodnie
Grindelwalda” podobają mi się znacznie bardziej, niż pierwszy film. Są żywsze,
nie ma w nich dłużyzn. Poza tym mają świetnego, nieszablonowego protagonistę –
mężczyznę ciepłego, nieco wycofanego, spokojnego, ugodowego, nieśmiałego. Eddie
Redmayne po raz kolejny świetnie sprawdza się w roli, pokazując jak doskonale
czuje tę postać. Również zwierzaki są dużo mniej denerwujące, niż w poprzedniej
części. Może dlatego, że w związku z nimi pojawia się znacznie mniej slapsticku
(pamiętacie tego nosorożcocoś tam z jedynki?). Również reszta obsady daje radę.
Jude Law jest bardzo dobry w roli młodego Dumbledore’a, Zoe Kravitz jest
śliczna, a do tego dali jej przepiękne kostiumy. Nawet Johnny Depp nie jest w
swojej roli jakoś specjalnie drażniący (może dlatego, że nie próbuje udawać
Jacka Sparowa?). Nie można też zapomnieć o naszym rodaku, Kowalskym, który
cieszy się swoją obecnością w świecie czarodziejów równie mocno, co cieszyłby
się każdy fan Pottera. Wypada to uroczo.
Zatem dlaczego paradoksalnie? Gdyż film
niewiele wnosi do całej historii i w zasadzie można by go dołączyć do
poprzedniego jako piętnastominutową wstawkę. Poprzedni film znacznie by wtedy
zyskał. Jako samodzielny byt „Zbrodnie Grindelwalda” nie bardzo się bronią.
Tytułowych zbrodni w zasadzie w nim nie ma (poza śmiercią dwóch niemowląt, w
tym jedną nie z rąk tytułowego złoczyńcy). Po drugie, mam wrażenie, że „Fantastyczne
zwierzęta” stoją w rozkroku, zupełnie nie wiedząc, czym tak naprawdę chcą być –
opowieścią o Newcie Scamandrze i jego zwierzakach, czy też o przepychankach
dwóch największych czarodziejów – Albusa Dumbledore’a i jego brata krwi –
Grindelwalda. Gdyby Rowling zdecydowała się na tę pierwszą
opcję, film znacznie by zyskał. A tak mamy trochę takiego ni psa, ni wydrę, by
odwołać się do zwierzęcej metafory. Poza tym to w znacznej mierze powtórka z
rozrywki, bo czyż Voldemortowi nie chodzi o to samo?
Druga kwestia,
osiemnastolatką będąc, chyba przeoczyłam, jak straszliwym manipulatorem jest
Albus Dumbledore. Wykorzystał Harry’ego do swoich celów bezlitośnie i bez
skrupułów. Jak się jednak okazuje, miał w tym wprawę, bo wiele lat wcześniej
posłużył się naiwnym Newtem. Jak tak strasznie wrednego bohatera wszyscy mogą
potem stawiać za wzór i wypowiadać się o nim z taką estymą i szacunkiem? „Zbrodnie
Grindelwalda” pokazują wyraźnie, że Dumbledore był kawałem cholernego,
cynicznego manipulatora, który przestawiał innych na planszy własnej gry – czy to
z Grindelwaldem czy z Valdemortem.
Z bólem przyznaję, że
J. K. Rowling popełniła szereg zbrodni względem własnej historii. Przede
wszystkim mamy tu natężenie dramatyzmu niczym w greckiej tragedii – dwóch braci
kochających jedną kobietę, rodowe tajemnice, wielkie romanse i porwania. I
powiedzmy, że podmiana dzieci byłaby jeszcze do przełknięcia, gdyby Rowling nie
dorzuciła do tego na dokładkę trzeciego zaginionego brata, o którym w „Harrym
Poterze” nikt nie wspomina (bo jeszcze nie istniał, nie był potrzebny fabule).
Poza tym, czyżby świat czarodziejów zamieszkiwało tylko kilka rodzin (na dodatek wszystkie spokrewnione z Dumbledore'ami?). Tak się nie robi, a w każdym razie, dobry pisarz tak nie robi.
Jakkolwiek uwielbiam
świat wykreowany przez J.K. Rowling, to mam wrażenie, że ta historia nie ma i
nigdy nie miała potencjału na pięć filmów. Poza tym „Fantastycznym Zwierzętom”
zdecydowanie posłużyłoby oddanie w ręce innego scenarzysty, bo temu, co
zaprezentowano w „Zbrodniach Grindelwalda” bliżej do „Dynastii” niż do „Harry’ego
Pottera”. Koniec końców, film ogląda się bez przykrości, ale sporo mu brakuje
do efektu „wow”.
Komentarze
Prześlij komentarz