Pyrkon 2019


Pyrkon jest obecnie jednym z największych festiwali fantastycznych w Europie. Odbywa się co roku w Poznaniu. Początkowo, kiedy był jeszcze małym konwentem, impreza miała miejsce w jednej z poznańskich szkół. Od kilku lat odbywa się on jednak na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Nic dziwnego, mowa przecież o imprezie, którą odwiedza ponad czterdzieści tysięcy osób.
            Choć w zeszłym roku ze względu na jego termin miałam przerwę od Pyrkonu, to jestem jego stałą bywalczynią. Pamiętam zarówno te stare konwenty w szkole na Dębcu, jak i pierwsze oraz późniejsze lata na Targach. Tegoroczny Pyrkon wzbudził we mnie nieco mieszane uczucia. Na początek skupmy się na plusach. W tym roku kupiłam bilet przez Internet, w przedsprzedaży, co sprawiło, że odebrałam identyfikator w przeciągu trzech minut. Zero czekania, przychodzisz i praktycznie już możesz zacząć swoją przygodę. Po drugie, kupienie biletu w przedsprzedaży uprawnia do wybrania czterech prelekcji, na które można wejść bez kolejki. Dzięki temu mogłam uczestniczyć w prelekcji na temat serialu animowanego o Batmanie z lat 90. Prowadził go autor kanału „Brody z Kosmosu”. Świetnie przygotowana, choć założenie, że wszyscy będą znali angielski na tyle dobrze, by zrozumieć fragmenty serialu puszczane w oryginale, jest błędne. Osobiście nie obraziłabym się za napisy, gdyż nie wszystko dałam radę zrozumieć. W każdym razie poczułam się zachęcona do odświeżenia sobie tej animowanej serii. Drugą prelekcją, w której uczestniczyłam, były „Legendy o wampirach oczami biologa”. W tym przypadku jestem zadowolona połowicznie, gdyż trochę mniej chciałabym słuchać o cząsteczkach i wiązaniach (99% sali podobnie jak ja nie było studentami medycyny), a trochę więcej o tym, na co prelegentowi finalnie zabrakło czasu, czyli jak objawy porfirii, bo to ona zdaniem mówcy odpowiada za powstanie legendy o wampirach, wpływały na zachowanie ludzi wobec chorych. Trzecia prelekcja dotyczyła „Koni w fantastyce”. Z niej także wyszłam zadowolona, choć widać było, że prelegentka bardziej siedzi w końskim temacie, niż w fantastyce. Czwarta natomiast, ta, która mnie interesowała najbardziej, „DC – film vs serial vs komiks” się nie odbyła. 
Ten uczuć, kiedy Czarnoksiężnik z Angmaru kładzie ci dłoń na ramieniu

            Kolejnym plusem było pojawienie się na Pyrkonie Multikina. W specjalnej sali i to całkiem niedrogo, można było obejrzeć „Shazama!”, „Hellboya” oraz „Batman. Lego movie”.
            Pisząc o Pyrkonie, nie można oczywiście zapomnieć o wystawach i wystawcach. Wśród wystaw pojawiły się te sprzed kilku lat (Han Solo w karbonicie) oraz całkiem nowe – żelazny tron. Do tronu nie udało mi się dopchać. Zawsze były masakryczne kolejki. Nie dałam rady usadzić pupy na wymyśle umysłu George’a Martina, ale co tam. Bardzo podobała mi się też wystawa papierowych figurek. Wiem, że gdy piszę „papierowe figurki”, nie brzmi to spektakularnie, ale wierzcie, była super. Jeśli będziecie na Pyrkonie, koniecznie odwiedźcie też Wioskę Tolkienowską Przesympatyczni ludzie, którzy odpowiedzą na wszystkie wasze pytania, a każdej broni pozwolą dotknąć. 
"Powiedz <<przyjacielu>> i wejdź"... chyba, że masz zły akcent

            Kramów z różnościami w tym roku także dostatek. Książki, komiksy, figurki, biżuteria, poduszki, ubrania. Tylko mieć pieniądze i wydawać. Dziwiło mnie jedynie, że było tak mało popów. Tylko jedno stoisko miało ich naprawdę sporo, ale nie udało mi się dopchać (ogólnie mam z tym problem, a obecnie zrobiła się to impreza, na której trzeba się pchać), więc nie przywiozłam sobie żadnej nowej figurki.  
            Pyrkon to także cosplayerzy. Udało mi się zrobić sobie zdjęcie z Barmanem, Wonder Women, trzema Spider Menami na raz (każdy w innym kostiumie), przepiękną czarownicą i władcą Nazguli (przemiły gość). Widziałam też przepiękną Bellę, ale nie udało mi się jej dogonić, by poprosić o fotkę. Genialny był też gość, który ani na chwilę nie wychodził z roli Golluma, cały czas chodząc na czworakach i podbierając ludziom obrączki. 
Wiedźmińska tablica ogłoszeń

            W tej chwili, jadąc na Pyrkon nawet na cztery dni, nie jest możliwe skorzystać ze wszystkich atrakcji. Były przecież koncerty (Percival, TM Poznań z „Rodziną Addamsów”). Były sale z planszówkami oraz te z grami konsolowymi. Ale o tych atrakcjach nie umiem zbyt wiele powiedzieć, gdyż z nich nie korzystam. 
Chciałam zdjęcie z Wonder Woman. Nie wiem, kim jest ten z tyłu. Mówił niskim głosem i ciągle powtarzał, że nikogo nie lubi.

            Na koniec niech w tej beczce miodu, dla równowagi i sprawiedliwości, będzie łyżka dziegciu. Po pierwsze Pyrkon nadal ma koszmarne oznaczenia i trudno zorientować się, która kolejka jest dla tych z biletami, a która dla tych bez (na szczęście są ci mili gżdacze, którzy na „milion pytań do” reagują uśmiechem i zawsze ustawią cię gdzie trzeba; gorzej, że ludzie nieśmiali woleliby nie pytać, a po prostu się ustawić). Po drugie ja to się chyba już stara robię. Ciągle miałam z tyłu głowy niedawne zamachy terrorystyczne. A przecież nikt nas nie kontrolował. Wszyscy chodzili z plecakami, w przebraniach, w których można było ukryć praktycznie wszystko. Tak niewiele brakowało, by… Już nie mówiąc, że „free hugs” jakkolwiek urocze, to raj dla kieszonkowców. Jakoś tak dziwnie to sobie człowiek uświadamia, gdy przed wejściem stoi jakiś nawiedzeniec i przez głośnik krzyczy, że wszyscy, którzy przekraczają bramy targów, mają w sobie demona, którego należałoby wypędzić. 
Amerykańscy prezydenci?

            „Pyrkon” coraz bardziej idzie w stronę wielkiej, komercyjnej imprezy. Gdzie milion rzeczy możesz kupić i milion zobaczyć, ale dwóch koziołków z logo – jednego symbolizującego fantasy, drugiego sf – już nie uświadczysz. I choć osobom z preakredytacją dają pamiątkowe kostki do gry, jakoś ta serce tęskni za czasami, gdy wszyscy dostawali pamiątkową „koziołkową” przypinkę, niezależnie od tego, kiedy kupili bilet. 
Swój zawsze rozpozna swego

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej