Aż smukłych katedr minął dzisiaj czas [Notre Dame de Paris]


Mam matkę chrzestną, która jest dość specyficzną osobą. Kiedy miałam sześć lat, czytała mi „Małego Księcia”. Kiedy miałam dziewięć i fascynowałam się disnejowskim „Dzwonnikiem z Notre Dame”, zapytała czy wiem, że jest to bajka na podstawie książki. Następnie przeczytała mi fragmenty oryginału na głos, więc już jako dziewięciolatka wiedziałam, że ta historia wcale nie wygląda tak jak w bajce (nie jestem przekonana czy nie zniszczyło mnie to psychicznie). Tym sposobem jako dziewiętnastolatka miałam już za sobą największe XIX-wieczne dzieła. Przeczytałam „Targowisko próżności”, „Katedrę Najświętszej Marii Panny w Paryżu”, „Nędzników”.  Idąc na spektakl w gdyńskim teatrze, byłam przekonana, że wiem o tej historii prawie wszystko, i że nic mnie nie zaskoczy. Pomyliłam się?
            Przede wszystkim mimo kilku prób przeniesienia tego przedstawienia na grunt polski, Gdynia jest pierwszym teatrem, któremu się to udało. Spektakl powstał przy ścisłej współpracy z twórcami oryginału. Pracował przy nim reżyser pierwszego przedstawienia, przyjechały też do Polski oryginalne dekoracje. Na dodatek gdyńskie wykonanie spodobało się twórcom „Notre Dame de Paris” tak bardzo, że po raz pierwszy zezwolono na granie musicalu przy współudziale orkiestry, a nie jak zawsze do tej pory, odtwarzając nagraną muzykę.
            O ile jednak w wielkiej romantycznej powieści fabuła, która nie ma bohatera, działa świetnie, o tyle w musicalu, wypada to już nieco gorzej. Skaczemy od bohatera do bohatera. Raz przeżywamy miłosne rozterki Quasimodo, innym razem płoniemy z żądzy razem z Frollo. I nawet to, jak ogromną świnią okazuje się ostatecznie Febus, wybrzmiewa w tej historii jakoś tak niewyraźnie. Tym sposobem, mam wrażenie, że nie jesteśmy w stanie w jakiś szczególny sposób związać się z losami bohaterów. A kiedy, Quasimodo decyduje się umrzeć za Esmeraldę, widz nie do końca rozumie, dlaczego on ją tak kochał, czy tylko za to, że była piękna? Czy kochał to, czego jemu tak bardzo poskąpiono? Mam wrażenie, że można by akcenty tej historii rozłożyć nieco lepiej.
            Bardzo podobały mi się kostiumy i scenografia. Stojąca zawsze w tle za bohaterami monumentalna ściana Notre Dame, robi ogromne wrażenie. Zwłaszcza, dziś, gdy już wiadomo, jak wiele przeszły ostatnio te mury. Gdy słowa „Zmieniły w niwecz nasze się katedry/Tłum obcych u bram,/Smukłych katedr minął czas//Aż smukłych katedr minął dzisiaj czas.” [1] nabrały zupełnie nowego kontekstu. Bo pewnego dziedzictwa kulturowego już nie ma, zostało bezpowrotnie utracone i można dziś o nim jedynie śpiewać. Warto zwrócić także uwagę na ruchome gargulce. A scena z dzwonami, dużą Marią, średnią Marią i małą Marią jest chyba najlepszą w całym przedstawieniu.
           
Widziałam i słyszałam te wersję historii o paryskim dzwonniku po raz pierwszy. Siedząc na sali, nie mogłam się jednak nadziwić, jak bardzo zmienił się kontekst tej opowieści po wydarzeniach, które miały miejsce w Paryżu. Niesamowite, jak wiele obecnie warstw ma ta historia. Przede wszystkim, już jako dla nastolatki, która pierwszy raz czytała „Katedrę”, była to dla mnie opowieść o ludzkich żądzach. O tym jak potrafią nas otumanić i doprowadzić do tragedii. Oczywiście jest to też historia o nienawiści. Nienawiści do wszystkiego,, co inne. O nienawiści do tego, który jest „inny”, bo jest brzydki, bo jest obcy. To niesamowite, jak bardzo zawarte w losach dzwonnika i Cyganki przesłanie nie traci na aktualności. Tyle, że teraz za Cyganów wystarczyłoby podstawić inną nację, którą obwinia się o wszystko. To zadziwiające, jak bardzo fabuła o tym, że człowiek nienawidzi drugiego człowieka nigdy się nie zdezaktualizuje i w jak różnych kontekstach odczytywać można słowa: „Wierzymy w świat podniebnych katedr,/ ale dziś przy bramach miast/barbarzyńcy kłębią się. Choć wiek dwudziesty minie w pełnej chwale,/będą dalej stać,/by im ktoś pozwolił wejść./Niech im ktoś pozwoli wejść.”[2] lub „Już ponad tysiąc nas/ U miasta stoi wrót/ Lecz za niedługi czas/Miliony staną tu/I co zrobicie wy,/Gdy krzyknie każdy z nich: Azyl!”.[3]
            Znajoma, z którą jeżdżę na musicale, mówi, że mnie się nigdy nie podoba. Ale tak się składa, że Wiktor Hugo jest jednym z moich ulubionych pisarzy. „Katedra Najświętszej Marii w Paryżu” jest jedną z moich ulubionych opowieści. A gdyńska inscenizacja jest świetna. O ile z „Wiedźmina” byłam bardzo niezadowolona, to teraz mogę powiedzieć jedynie: idźcie, idźcie zanim zniknie z afisza. Naprawdę warto!


[1] Luc Plamondon, Czas katedr , tłum. Zbigniew Książek.
[2]Luc Plamondon, Katedry, tłum. Zbigniew Książek.  .
[3] Luc Plamondon, Obcy tu, tłum. Zbigniew Książek..

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej