Nie każde drzwi warto otwierać...
Podstawą
jest w tym przypadku kilkutomowy popularny komiks, do którego scenariusz napisał
syn Stephena Kinga, Joe Hill. W 2011 roku stacja Fox przymierzała się do
pierwszej serialowej adaptacji, która ostatecznie nigdy nie powstała. A szkoda,
bo umieszczony w sieci trailer z Mirandą Otto w roli Niny Locke wygląda
świetnie i wydaje się straszniejszy niż to, co ostatecznie zaproponował nam
Netflix. Inna sprawa, że bardzo łatwo gdybać się na temat serialu, który koniec
końców nie powstał. Ostatecznie Netflix przygarnął i Mirandę Otto, dając jej
rolę ciotki Sabriny Spellman i osierocony projekt „Locke and key”.
„Locke and key” to opowieść o trójce
rodzeństwa, które po śmierci ojca, szkolnego psychologa zastrzelonego przez swojego
pacjenta, przenosi się do jego rodzinnego domu. Ten nie jest jednak zwyczajnym
domem. To ogromna rezydencja. Na dodatek jedno z dzieci szybko odkrywa, że dom
jest pełen magicznych kluczy o różnych właściwościach.
Nie znam pierwowzoru, więc nie wiem,
na ile serial trzyma się materiału źródłowego, a na ile od niego różni. Na plus
adaptacji należy zaliczyć fakt, że nie ma w nim dłużyzn, które potrafią być
obecne w wielu serialach Netflixa. W tym każdy odcinek w zasadzie posuwa akcję
do przodu.
Poza tym serial porusza wiele
ciekawych wątków. Po pierwsze wątek radzenia sobie z traumą. Każdy członek
rodziny wybiera inny sposób, by poradzić sobie z sytuacją. Nina Locke, matka
rodzeństwa, wybiera ścieżkę ucieczki od dawnego życia, pod pozorem zapoznania
dzieci z rodzinną siedzibą ojca. Wydaje jej się, że mieszkając w jego dawnym
domu, będą wszyscy bliżej niego. Najstarszy z trójki rodzeństwa, Tyler, niegdyś
fajny, porządny dzieciak, teraz jest przekonany, że powinien przejąć rolę
rodzica i zupełnie sobie z tym nie radzi. Skrywa też przez pozostałymi
członkami rodziny pewną tajemnicę. Jego młodsza siostra, Kinsey, wybiera drogę
pozbycia się strachu z głowy (dosłownie), a najmłodszy ucieka w świat fantazji
i wymyślonych przyjaciół. Okazuje się jednak, że wyimaginowana przyjaciółka nie
jest tak do końca nieprawdziwa.
Ciekawe jest też podejście twórców
do tematu relacji międzyludzkich. W nowej szkole Kinsey Locke poznaje dwóch
chłopców. Dochodzi do wniosku, że obu ich darzy sympatią i nie chciałaby
pomiędzy nimi wybierać. Oczywiście to znów jest klasyczny motyw „ich dwóch, ona
jedna”, ale dość ciekawie rozwiązany, bo nasza obrotna, nieodczuwająca strachu
nastolatka proponuje chłopakom trójkąt. Skoro jesteśmy przy temacie relacji
Kinsey z nowymi kolegami, to przyznaję, że dawno nie widziałam w żadnym serialu
tak miłego i porządnego chłopaka, jakim jest Scot. To fajnie, że takie wzorce,
wzorce porządnych i empatycznych chłopaków, są wciąż obecne w kinie
młodzieżowym. Trzeba nam więcej takich przykładów.
Młodzi aktorzy bardzo dobrze
poradzili sobie ze swoimi rolami. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na Thomasa
Mitchella Barneta, wcielającego się w Sama Lessera i Jacksona Roberta Scotta,
grającego małego Brodego Locke’a. Oprócz niezłej gry aktorskiej serial
zaproponował nam też całkiem miłe dla oka efekty specjalne oraz świetną
scenografię. Keyhouse, ogromna rodowa siedziba Locke’ów, naprawdę robi
wrażenie. Może ostatecznie nieco mniej tu horroru, niż początkowo obiecywano, ale
ponieważ nie lubię się bać, dla mnie to lepiej.
„Locke and key” naprawdę bardzo mi
się podobał i z czystym sumieniem będę go polecać dalej. Uważam, że to jedna z
ciekawszych premier tego roku i zdecydowanie najciekawsza premiera lutego.
Niecierpliwie oczekiwać będę kolejnego sezonu, bo serial zostawił nas właściwie
z otwartym zakończeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz