Wielkie uszy, wielki talent
„Dumbo”
jest jedną z tych animacji Disneya, których dotąd nie widziałam. Nigdy mnie też
nie ciągnęło, by ją nadrobić. Nie było mi po drodze z historią o małym słoniku
o wielkich uszach, który latał. Podobnie jak z „Dumbo” , nie zawsze też było mi
po drodze z twórczością Tima Burtona. Uwielbiam jego „Alicję w Krainie Czarów”,
bardzo lubię „Edwarda Nożycorękiego” (którego pierwszy raz obejrzałam jako
dziecko i myśl, że to w pewien sposób skrzywiło moją psychikę; tak, tak, mamo,
dobrze, że nigdy tego nie przeczytasz). Ale już na przykład takie „Mroczne
cienie” uważam za film absolutnie fatalny. Gdy teraz o tym myślę, znacznie
bliżej mi do tej twórczości Burtona, która teoretycznie adresowana jest do
dzieci.
Burton zbratał się już z klasyką Disneya
w przypadku „Alicji”, którą bardzo lubię, o tyle, by poznać „Dumbo” w ogóle
mnie nie ciągnęło. Dopiero T namówił mnie, byśmy usiedli i nadrobili kolejny
przekład klasycznej animacji Disneya na język filmu.
I co? Daleka jestem od krytykowania
„Dumbo”. Myślę, że Burton sprawdził się przy tym filmie równie dobrze, co przy
„Alicji”. I jasne, wiem, że są w tym filmie sceny zaprojektowane dokładnie tak,
by chwytały za serce, ale kurcze i tak płakałam jak bóbr. Co z tego, że wiem,
skoro się dałam złapać?
W swojej najbardziej podstawowej wymowie
jest oczywiście „Dumbo” opowieścią o małym słoniku, który rodzi się z defektem
– zbyt dużymi uszami. Początkowo jest wyśmiewany przez właściciela cyrku i jego
trupę, ale wspieramy przez dwójkę dzieci, uczy się latać.
Jeśli rozumieć „Dumbo” nieco mniej
dosłownie, otrzymujemy opowieść o jednostce, która swoją niepełnosprawność, to
z powodu czego jest wyśmiewana, przekuwa w atut, największą siłę. Oto wielkie
uszy, które czynią Dumbo nieforemnym i śmiesznym w oczach innych, sprawiają, że
może latać i dzięki pokazom zarobić pieniądze, by odzyskać mamę. I to właśnie
dzięki temu, co go wyklucza, czyni „innym” i początkowo „gorszym”, Dumbo staje
się gwiazdą. Pocieszające i miłe przesłanie.
Bohaterami drugoplanowymi, wspierającymi
słonika jest dwoje dzieci i ich ojciec. Ojciec nie rozumie, dlaczego
dziewczynka nie chce się uczyć cyrkowych sztuczek. Ta natomiast jako swoją idolkę
i wzór do naśladowania podaje Marię Skłodowską. Ojciec nie rozumie i nie
popiera wyborów pociechy. Gdy trafiają do parku rozrywki, gdzie mają zamieszkać
wraz z podopiecznym, jego dyrektor mówi jej wyraźnie: „Nie daj sobie wmówić, że
czegoś nie możesz. Tutaj wszystkie marzenia się spełniają”. To kolejny element
w tym filmie (być może wykalkulowany, nie zaprzeczam), który jest godny
pochwały. Należy mówić dziewczynkom, że jeśli chcą robić karierę naukową, to
mogą ją robić. Mogą być, kim tylko chcą i nic nie powinno ich powstrzymywać. A
już na pewno nie to, że urodziły się dziewczynkami.
Jest jeszcze jeden element filmu, o
którym warto wspomnieć, a mam wrażenie, że w kontekście rozmów o „Dumbo” w
ogóle się nie pojawia. Pod koniec filmu mamy scenę, gdy dyrektor parku rozrywki
stoi przed bramą swojego przybytku, a od napisu nad wejściem w słowie
„Dreamland” odpada litera „d”. To dość zabawne, bo wygląda, że za pieniądze
Disneya Burton zrobił film bardzo antydisneyowski. Należy pamiętać, że Disney
jest wszystkim tym, co w filmie uosabia Dreamland - wielką korporacją
sprzedającą rozrywkę, która jedynie liczy dolary, a za nic tak naprawdę ma
marzenia ludzi, którzy przychodzą odwiedzić park, czy też aspiracje i plany
pracujących tam osób. Właśnie tak można dziś opisać tego wielkiego hegemona,
którym jest Disney. Ale w filmie to właśnie Dumbo zwycięża. Jednostce udaje się
wygrać z bezduszną korporacją i obronić swoją wizję. Butron daje jasno i
wyraźnie do zrozumienia, że wizja pojedynczego zapaleńca jest więcej warta, niż
potworek sklejony, by podobać się wszystkim.
Nie widziałam oryginału, ale nawet ja
wiem, że są w filmie fragmenty, które się do niego odwołują – choćby wesoła
buźka pociągu, moment, gdy dziewczynka przynosi Dumbo do towarzystwa małe
myszki czy też najbardziej istotna scena z różowymi słoniami, tutaj
zaprezentowanymi w formie tęczowych baniek. I każdy, kto w tej scenie spojrzał w
oczy słonika, kto widział w nich autentyczny i bardzo realistyczny zachwyt musi
przyznać, że Dumbo jest zanimowany wspaniale. Na jego pyszczku widać cały
wachlarz emocji – zachwyt, lęk, rozbawienie. Przy Dumbo udało się to, czego
zabrakło w przypadku „Króla Lwa”. Dostaliśmy emocje. Okazało się, że mały
słonik nie musiał wypowiedzieć ani jednego słowa, byśmy, patrząc na niego
odczuwali to, co on czuje.
Do całości dorzucić jeszcze należy
całkiem niezłą, choć nie wybitną grę aktorską (Eva Green, Collin Farrell) oraz
fantastyczne kostiumy i scenografię, byśmy uzyskali obraz filmu być może nie
przełomowego czy kultowego, ale moim zdaniem bardzo dobrego i zupełnie niezasługującego
na falę krytyki, która na niego spadła.
W 2019 roku otrzymaliśmy cztery premiery
live action od Disneya. Były to „Dumbo”, „Aladyn”, „Król Lew” i „Czarownica 2”.
Moim zdaniem „Dumbo”, choć ogólnie dość chłodno i źle przyjęty oraz przynoszący
Disneyowi stratę finansową był zdecydowanie najlepszą z nich wszystkich.
Komentarze
Prześlij komentarz