Każda epoka ma swoje Emmy
Do
każdej kolejnej ekranizacji prozy Jane Austen podchodzę z wielką radością, bo
jestem jej ogromną fanką. Nie widziałam wszystkich filmów (a jeśli się
zastanowić jest ich naprawdę sporo), ale dużą część na pewno. Do moich
ulubionych należą te zrobione przez BBC w 2007 z okazji 190 rocznicy śmierci
autorki. Dostaliśmy wtedy bardzo dobrą ekranizację „Opactwa Northanger” z
młodziutką Felicity Jones oraz „Perswazje” z świetną Sally Hawkins, o dwa lata
wcześniejsza jest bardzo dobra kinowa wersja „Dumy i uprzedzenia” z Keirą Knightley.
Byłam ciekawa jak wypadnie ta nowa, kinowa „Emma”.
„Emma” nie należy do moich
ulubionych historii autorstwa Jane Austen. Książkę przeczytałam krótko po
maturze (podobnie jak „Dumę i uprzedzenie”, która mnie zachwyciła). Emma,
bogata panienka, która nudzi się tak bardzo, że zaczyna wtrącać się w życie
innych, bardziej lub mniej dyskretnie ich swatając, jakoś mnie do siebie nie
przekonała. Z trzech dostępnych ekranizacji widziałam tylko jedną, tę z Gwyneth
Paltrow (znacznie bardziej lubię ją w roli Pepper Pots) z 1996 roku. Pamiętam,
że film również niezbyt mi się podobał. Tym bardziej z ciekawością podchodziłam
do nowej wersji.
I co? I klops. Przede wszystkim, jak
i poprzednim razem utknęłam, nie mogąc dostosować się do konwencji. Nie rozumiem,
dlaczego historia Emmy w obu przypadkach opowiadana jest w sposób prześmiewczy.
(Czy sama powieść była prześmiewcza? Zupełnie tego nie pamiętam). W przypadku
nowej ekranizacji reżyserka zdecydowanie drwi z konwencji. Czuć, że świat
przedstawiony jest nieautentyczny. Kiedy reżyserka każe sługom pana Woodhouse’a
biegać z parawanem w poszukiwaniu wyimaginowanego przeciągu, niby rozumiem, co
miała na myśli. Wiem, że ten świat, świat bogatych, dobrze ubranych, bawiących
się i w gruncie rzeczy znudzonych ludzi nie mógłby funkcjonować bez rzesz tych
bezimiennych ludzi, którzy biegali z parawanami i oczami wbitymi w ziemię.
Mam z „Emmą” jeszcze inny problem.
Jest to film koszmarnie powolny i właściwie dość nudny. Rozumiem, że ślimacze
tempo wprowadzono, by pokazać, że w zasadzie życie małej, wiejskiej
społeczności nie obfitowało w ciekawe wydarzenia. Emma się nudziła. Nudziła się
tak bardzo, że zwróciła swoje piękne oczy w stronę życia innych ludzi. Z tego,
co pamiętam, zarówno książka jak i film próbują ją usprawiedliwiać. Emma
dorastała w otoczeniu, które wciąż powtarzało, że jest wspaniała, śliczna, do
wszystkiego ma talent. Słysząc zewsząd takie zapewnienia, trudno nie stać się
zarozumiałym i nie uważać się za pępek świata. Mimo wszystko dość trudno mi
sympatyzować z bohaterką, która tak otwarcie pragnie rządzić innymi. Z drugiej
strony Emma wydaje się być osobą całkiem świadomą i mądrą. Wie doskonale, że
tylko, jeśli nie wyjdzie za mąż, będzie się mogła cieszyć się wolnością i
niezależnością. Tylko osoba inteligentna i w gruncie rzeczy odważna mogła sobie
pozwolić na taki wniosek. Ale i bogata. Tylko bogata kobieta mogła dać sobie
luksus świadomego staropanieństwa i nie bać się, że zostanie odrzucona przez
społeczeństwo.
Pod względem wizualnym „Emma” jest
film niesamowitym. Otrzymujemy piękne, słoneczne wnętrza bogatych angielskich
posiadłości. Są marmury, ogromne przestrzenie, atłasy. Są kolorowe żywe suknie
i ciekawa biżuteria. Natomiast domy tych mniej zamożnych są ciasne, raczej
ciemne, a ich stroje bure i nieciekawe. Reżyserka wie jak grać scenografią i
kostiumem i posługuje się tymi elementami bardzo umiejętnie.
Pod względem muzycznym nowa
ekranizacja prozy Austen zdecydowała się na muzykę współczesną stylizowaną na
wcześniejsze epoki. Nie jest to może czysty folk, ale coś na pograniczu właśnie
tego gatunku. Użycie takiego rodzaju muzyki uświadamia nam, że pod płaszczykiem
filmu kostiumowego otrzymujemy całkiem współczesną historię. Każda epoka ma
swoje Emmy.
„Emma” zdecydowanie nie jest filmem
pozbawionym wad. Trudno powiedzieć, że mi się podobała. Obejrzałam ją z
ciekawością, jako pewien eksperyment na temat prozy Jane Austen. Nie jestem
przekonana czy jest to eksperyment udany, ale to już osądzicie sami.
Komentarze
Prześlij komentarz