W mieście głupców
Do
„Gotham” mam stosunek ambiwalentny. Pierwszy sezon podobał mi się bardzo.
Wydaje mi się, że na blogu znalazło się nawet krótkie omówienie. Kolejne
przyjmowałam z coraz bardziej malejącym entuzjazmem. Nie jestem przekonana czy
nie porzuciłabym tego serialu w ogóle, gdyby nie to, że T. wciąż pozostawał
fanem, więc oglądałam razem z nim. I nie żałuję, bo okazuje się, że ostatni, piąty
sezon odbił się całkiem nieźle od równi pochyłej.
Legenda głosi, że Gotham City to miasto
położone na wzgórzu, wewnątrz którego śpi demon. O ile Metropolis miało
odzwierciedlać Nowy Jork za dnia, tak Gotham miało być Nowym Jorkiem nocą.
Miało być miastem niebezpiecznym, miastem bezprawia, miastem gangów, przemocy.
Miało być miastem zamieszkiwanym głównie przez głupców i szaleńców.
Kiedy pięć lat temu gruchnęła wiadomość,
że wypuszczono serial, którego bohaterem będzie młody detektyw, Jim Gordon,
byłam bardzo ciekawa tego eksperymentu. Po obejrzeniu pierwszej serii gotowa
byłam go uznać za eksperyment udany. Serial stał świetnym castingiem (no, może
poza samym Gordonem, który jak zęby szczerzył, tak suszy je do dzisiaj).
Świetnie dobrano Eda Nigmę (przyszłego Zagadkę), doskonały w swej roli był
aktor grający Oswalda Cobblepota (Pingwin), bardzo dobrze sprawdzały się
nastoletnie wersje Kobiety Kot i Trującego Bluszczu. A już wisienką na torcie
okazał się aktor wcielający się w przyszłego Jokera. Kłopot z serialem zaczął
się chyba w okolicach trzeciego sezonu, gdy okazało się, że w Gotham nikt nie
umiera. Niby to zagranie komiksowe, nie ma się o co czepiać, ale
tutaj zjawisko to urosło do ram absurdu.
Nas jednak interesuje przede wszystkim
finałowa seria, krótsza, bo dwunastoodcinkowa. Wiadomym było, że (podobnie jak
w przypadku „Smallville”) koniec zawsze będzie początkiem czegoś nowego. W tym
przypadku w ostatnim odcinku „Gotham” musiał pojawić się Batman. I pojawił się.
Rozwiązano to całkiem ciekawie. Po pięciu latach obcowania z nastolatkami w
roli kluczowych postaci, w przypadku Bruce’a rozwiązano to bardzo sensownie.
Nigdy nie widzimy dorosłego Bruce’a, jedynie mężczyznę w kostiumie Batmana. Na
dodatek serial pozostawia nam spore pole do interpretacji. Czy i kiedy Gordon
dowie się, że chłopiec, którego spotkał po raz pierwszy w ciemnej alejce i
musiał przesłuchać, gdyż dzieciak był świadkiem morderstwa rodziców, wyrósł na
superbohatera?
Nieco gorzej rozwiązano sprawę z Seleną.
Zdecydowano się zastąpić nastoletnią aktorkę dorosłą kobietą, owszem podobną,
ale jakoś wymiana postaci na ostatni odcinek nieco bolała moje serduszko. Czy
naprawdę nie dało się ucharakteryzować dwudziestoletniej już aktorki?
Zawsze ceniłam „Gotham” za nawiązania
komiksowe (a i piąty sezon nie był ich pozbawiony). Było ich w serialu zawsze
sporo (jak choćby w pierwszym sezonie, kiedy Gordona i jego ówczesną narzeczoną
Barbarę pokazywano często na tle zegara, co było ewidentną aluzją do przyszłego
losu córki komisarza). Tym razem dostajemy chociażby Barbarę w ogniście
czerwonych włosach.
Siłą napędową „Gotham” był też fakt, że
scenarzyści, nieważne jak bardzo skopaliby opowiadaną historię, doskonale
rozumieli postacie. Naprawdę świetnie. Jakby je powyciągali z kart komiksu. Joker
był Jokerem, Pingwin Pingwinem. Jeden z odcinków fenomenalnie pokazał też jaka
relacja od zawsze łączyła Jokera z Batmanem i dlaczego jeden nie może istnieć
bez drugiego. Na dodatek potrafili między tymi różnymi osobowościami stworzyć
pajęczą sieć zależności. Pokazywała jak bardzo pokręcone i nieszablonowe są relacje
ludzi z Gotham. To jedyne miasto, w którym można być nieobliczalnym psychopatą,
a jednocześnie zachować się honorowo i z klasą. To jedyne miasto, w którym
można należeć do klasy wyższej i znać się na sztuce, by po chwili rzucić się z
nożem na swoich rodziców i brutalnie ich zamordować. To chyba jedyne miasto, w
którym psychopata jest psychopatą, a ty doskonale o tym wiesz, a jednak w jakiś
pokręcony sposób go lubisz.
Poza tym Gotham City wykreowane w
serialu to zawsze było TO Gotham. Ciemne, duszne, o wąskich uliczkach, ze
strzelistymi budynkami. Gotham gargulców, Gotham katedr i kamiennych budowli. A
jednocześnie Gotham industrialne, z fabrykami, które wypluwały zawsze masę
dymu. To miasto, w którym nigdy nie ma słońca. Miasto pełne mgły. Szare, brudne
i ponure. Miasto, gdzie z każdej uliczki może spozierać na ciebie zło.
Jasne, piąty sezon „Gotham” nie jest
pozbawiony wad. Historia jest trochę zbyt poszatkowana i czasami
nielogiczna, co chyba wynikało z mniejszej niż zwykle liczby odcinków, do
której przecież należało wrzucić zakończenie wątków wszystkich postaci (no
dobrze, nie wszystkich, na niektóre zabrakło miejsca, niestety), a także
rozwinięto jedną nową, a przecież bardzo istotną. Mimo to, nie był to poziom
absurdu poprzednich sezonów, a to się bardzo chwali.
Podobał mi się ostatni sezon serialu.
Myślę, że nie bawiłam się tak dobrze od czasów pierwszego sezonu. Co by o „Gotham”
nie mówić, wszystkich tych komiksowych dziwaków, przeciwników Batmana serial
oddał fantastycznie. I choćby za to należy mu się szacunek.
O serialu nie słyszałam, ale nic nie stoi na przeszkodzie by nadrobić oglądanie :)
OdpowiedzUsuń