Festiwal literacki Fantastyczny Miłosław
Ostatnio było mnie jakby mniej na
blogu (no dobrze, to trochę niedopowiedzenie, mam za sobą miesięczną
nieobecność), ale wszystko to za sprawą Fantastycznego Miłosławia,
organizowanego przez naszą bibliotekę festiwalu literackiego, dotowanego przez
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Organizacja takiego festiwalu to…
szał w trampkach. Umawia się artystów, pisarzy. Potem wymienia się jednych na
drugich, bo ktoś jest akurat w Pekinie. Próbuje się zgrać ich harmonogram z
planem dnia, który człowiek sobie już założył. Robi się wszystko, żeby biorący
udział w wydarzeniu się nie nudzili. Wysyła się zaproszenia do uczestników i
zaproszonych gości. Szykuje się dyplomy, nagrody, podziękowania. Ustawia się
stoły, krzesła. Obsesyjnie liczy się filiżanki i sztućce (a i tak jesteśmy
jeden widelec do tyłu). Podczas tego wszystkiego wykonuje się miliony telefonów
i drugie tyle odbiera. I korespondencja. Mailowa i tradycyjna. Te wszystkie
wizyty na poczcie.
Godzina 0. I cały
czas jest się na pełnych obrotach. Biega się od jednego miejsca do drugiego i w
sumie zawsze jest się wszędzie i nigdzie. Nawet nie za bardzo można iść do
toalety, bo akurat cię ktoś woła. Wita się gości (modląc się, żeby się nie
pomylić, a jednak się człowiek myli), potem znów wykonuje się miliony
telefonów, bo pisarz miał być dwadzieścia minut temu, ale ciągle go nie ma. Czy
goście wrócili ze spaceru po mieście? Mają mały poślizg, ale to dobrze, bo
herbata też jeszcze niegotowa. I gdzie jest zespół? Obiad je się między „na
stojąco” a „jeszcze dzisiaj nie byłam w łazience!”. I taką ma się ochotę
pogadać z panem pisarzem o życiu, śmierci i jajecznicy, ale czasu wystarcza
tylko na to, żeby podpisał książki dla biblioteki. A Ty, zanim Cię zawoła jakiś
DD reporter/uczestnik/ktoś, kto natychmiast potrzebuje, żebyś była, gdzie cię
nie ma, zdołasz tylko wyjąkać: „czytałam Pana powieści, chciałabym…”.
A potem przychodzi ten najważniejszy
moment. Rozdanie nagród. Widzi się satysfakcję na twarzach tych fantastycznych
młodych ludzi, którym chciało się wysilić i napisać opowiadanie na wymyślony
przez ciebie konkurs (to nieważne, że zaraz znów wypełnia się tony papierów, bo
przecież nagrodziło się ich pieniędzmi). Zjawia się zespół. I wreszcie wszyscy po
prostu się bawią. A ty marzysz tylko o tym, żeby już zdjąć buty. Nie, zaraz,
przegrywasz z akustyką sali i nie wszystko brzmi jak powinno. Ale zespół daje
czadu, bo kafelki w łazience jednak odpadają.
Koniec końców większość uczestników
wyjeżdża zadowolona, ściskając cię serdecznie, tobie udaje się wykroić chwilę
na rozmowę z zespołem, który tak lubisz i (alleluja!) zdejmujesz buty.
Najchętniej usiadłabyś tam, gdzie stoisz, ale trochę nie wypada. Jeszcze
trzymasz fason. Bo teraz sprzątanie.
I wreszcie… można paść na pysk. Koniec i bomba, a kogo z nami nie było, ten trąba. A od
poniedziałku myślisz tylko o tym, jak tu znaleźć kasę na następną edycję.
Zdjęcia autorstwa Liliany Szczepaniak, filmy nadkręciła Iwona Dopierała.
Takie niewielkie spotkania fantastyczne są cudowne - jutro jadę na jedno, na pewno będzie fajnie :) Ale organizacja takich rzeczy to zawsze masakra... Morze nie siedziałam przy czymś takim, ale pomagałam organizować wystawę psów, co tez jest niezłym zamieszaniem.
OdpowiedzUsuńMoże morze,a może nie morze😉 w każdym razie gratulacje dla organizatorów i Intueri😊
OdpowiedzUsuń