Szkoła przetrwania według Bena
W
swoich, przyznaję, poniekąd obsesyjnych poszukiwaniach dobrej literatury
kobiecej, która nie obraża inteligencji czytelniczek i byłaby przyzwoitym
mariażem tego, co istotne w literaturze z tym, co popularne, zabrnęłam w różne
rejony literackiego świata. Czytałam autorów polskich i zagranicznych. Z
niektórych z tych doświadczeń nie mogę się do dziś otrząsnąć. „Pomiędzy nami
góry” jest właśnie tego typu przypadkiem. I żeby to udowodnić, nie zawaham się
przed bezczelnymi spojlerami.
Fabuła jest tu prosta jak
konstrukcja cepa. Mężczyzna poznaje na lotnisku kobietę.
Wsiadają razem do samolotu. On wraca z konferencji do domu, do żony, ona leci
na swój ślub. Z powodu złych warunków pogodowych samolot nie startuje. Ben
wpada na genialny wprost pomysł, by wynająć prywatnego pilota z sąsiedniego
lotniska i małą awionetką przedostać się do sąsiedniego miasta. Chcąc umożliwić
świeżo poznanej kobiecie wyjście za mąż, zaprasza ją na pokład samolotu.
Niestety, podczas lotu pilot ma zawał, a Ben i Ashley lądują wysoko w górach.
Sami. W kompletnej pustce.
Mnogość zbiegów okoliczności jest tu
wręcz niesamowita. O ile w fakt, że pilot miał zawał akurat w trakcie lotu,
jestem w stanie uwierzyć, o tyle dalej jest już tylko gorzej. Ashley wychodzi z
wypadku ze złamaną nogą, a Ben jest… ortopedą. Bo zawsze, gdy wsiadasz do
samolotu, który ma się rozbić, z obcym gościem, zupełnym przypadkiem on jest
przystojnym ortopedą, zachowującym się jakby miał za sobą rok w szkole
przetrwania. Na dodatek lubi chodzić po górach, więc ma pod ręką plecak, w
którym jest kuchenka turystyczna i śpiwór. Swoją drogą nie mam pojęcia,
dlaczego Ashley też ma śpiwór, skoro nocowała w hotelu. Nie, czekajcie, może to
był śpiwór pilota, bo w samolocie znalazła się też wędka i łuk. No rozumiecie,
każdy normalny człowiek, czekając na klienta, lubi sobie postrzelać z łuku do
tarczy, prawda? Na dodatek pilot w trakcie lotu oznajmia, że dzicz, nad którą
przelatują, ma powierzchnię dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych. A tymczasem
co? Naszym bohaterom po drodze udaje się znaleźć schronisko. A w końcu, gdy
ulegają poważnemu wypadkowi, z którego nie powinni się już wykaraskać, okazuje
się, że są zaledwie kilka kilometrów od osady. Powyższe przykłady powinny
wystarczyć, aby udowodnić, jak absurdalna jest fabuła tej książki.
Ale idźmy dalej. Mimo niedorzecznej
fabuły nadal można było z „Pomiędzy nami góry” zrobić sensowną powieść o
przetrwaniu w skrajnie trudnych warunkach i o tym, jak zachowują się ludzie, by
przetrwać. A tymczasem, co dostajemy? Dwójkę posągów, którym nie puszczają
nerwy. Gdybym wylądowała w górach, pośrodku niczego, ze świadomością, że nie
mam jedzenia i zaraz zamarznę, to płakałabym jak dziecko i histeryzowała w
najlepsze. A oni co? Dwie cholerne oazy spokoju. Ben i Ashley to nie ludzie, to
dwie płaskie figurki bez osobowości, które istnieją chyba tylko po to, by
udowodnić, że miłość może się rozwinąć w każdej chwili. To mogła być książka o
emocjach w skrajnych warunkach, ale autorowi chyba zabrakło talentu.
Zaproponował nam opowieść kompletnie bez emocji, w której większość tekstu to
dywagacje na temat: „Z żyłki skonstruowałem rakiety śnieżne, sprawdziłem
odczyty na kompasie, poszedłem, zajęło mi to tyle a tyle godzin”. No,
pasjonujące.
A gwoździem do trumny jest tu
Rachel. Była/obecna żona Bena, dla której nasz bohater całą
podróż nagrywa
listy na dyktafon. Cały czas, gdy ze sobą przebywają, Ben próbuje udowodnić
Ashley, że prawdziwa miłość istnieje, i że on tak właśnie kochał swoją żonę i
ona tak samo kochała jego. Tymczasem Rachel i Ben kochają się tak bardzo,
ponieważ Ben robi wszystko, absolutnie wszystko, czego chce Rachel. Marzy jej
się dom na plaży, żeby obserwować wylegające się żółwiki. Proszę bardzo, Ben
kupuje jej działkę za, bagatela, milion dolarów. To nic, że sto metrów dalej
stoi ich dom. Ale żółwiki wylęgają się akurat tutaj. Ręce opadają. W ogóle
Rachel to taki anioł w skórze kobiety. Dobra, cudowna, piękna, perfekcyjna. A
kiedy Ben raz się jej sprzeciwia, to ona i tak stawia na swoim, co ma fatalne
konsekwencje. I co tymczasem robi nasz bohater? Zamiast powiedzieć, że miał
rację, że ona zachowała się jak idiotka i poniosła tego konsekwencje… przyznaje
jej rację! Przyznaje jej rację, kiedy totalnie jej nie miała i skazała ich
oboje na cierpienie przez swoją krótkowzroczność. Przepraszam, ale co to za
„prawdziwa” miłość, gdy jedno cały czas podporządkowuje się woli drugiego i
spełnia wszystkie jego kaprysy? Moim zdaniem, biorąc pod uwagę końcówkę
historii Bena i Rachel (swoją drogą naprawdę nietrudno domyślić się, co stało
się z Rachel i autor nie musiał przez 90% tekstu ukrywać tej wiadomości),
wszystkie cudowne słowa o niej zostają zaprzepaszczone głupotą tej kobiety.
Jeśli mieliście nadzieję, że
„Pomiędzy nami góry” to dobra historia obyczajowa o dwóch kompletnie obcych
sobie osobach, które muszą współpracować, by wydostać się ze skrajnie trudnej
sytuacji, to porzućcie nadzieję, wy, którzy bierzecie do ręki tę książkę. To do
bólu polukrowany romans, który sprawi, że od nadmiaru cukru powypadają wam
zęby. Jest głupiutki, naiwny i nudny, bo ile można czytać o chodzeniu po śniegu
i topieniu go w kuchence turystycznej? „Pomiędzy nami góry”, choć próbuje
aspirować do miana „czegoś więcej” jest historią, którą spokojnie można
postawić obok Danielle Steel, Nory Roberts, Nicholasa Sparksa, Guillaume Musso
czy podobnie gównianych historyjek o wielkich miłościach, które przenoszą góry.
Nawet te pomiędzy nami.
Recenzja bardzo wyczerpująca. :-) Nie mogę powiedzieć, że zaciekawiłaś mnie, albo, iż jestem chociaż trochę bliżej sięgnięcia po tę książkę. Nie jestem i pewnie nie stanie się cud, że do niej zajrzę. Naiwne opowieści z wątkiem romansownym oraz idealizowaniem swojego partnera, bez kropli obiektywizmu, w ogóle do mnie nie przemawiają.:-) A co do lodówki to zawsze możesz sobie sprawić magnes z innym widokiem, gdyby jednak nie odpowiadał Ci ten Egipt. Jakieś zwierze? Wielbłąd może na przykład?:-) Pozdrawiam D
OdpowiedzUsuńPrzekonałaś mnie, żeby... obejrzeć film. Przy okazji... Bo faktycznie myślałam, że to będzie coś więcej niż lukrowany romans.
OdpowiedzUsuńDziękuje Ci za tę recenzję
pozdrawiam
Norsevia
http://wbookach.blogspot.com/
Akurat słucham i mam dokładnie takie same odczucia i zastanawiam się jak długo będę słuchać....i już wiem , za co dziękuję, kończę słuchanie i poszukam na storytel coś sensownego o ludziach z krwi i kości.
OdpowiedzUsuńTytuł książki zapisuję :)
OdpowiedzUsuńBardzo Wam dziękuję za wszystkie głosy w dyskusji. To miło wiedzieć, że ktoś czyta moje teksty i ma ochotę się do nich ustosunkować. Szczerze pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń