Baśniom nigdy nie ma końca
To naturalne, że zdobywca
Oscara staje się postacią bardziej znaczącą niż wcześniej. Dla Guillermo del
Toro, po zeszłorocznym otrzymaniu statuetki za najlepszą reżyserię i najlepszy
film, oznaczało to także rozpoczęcie działalności na nowym polu. Najpierw doprowadził
do wydania powieści na podstawie „Kształtu wody”, teraz przyszedł czas na
„Labirynt fauna”. Przyznaję, że pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie
fakt, że w tym wypadku współautorką była moja ukochana pisarka dla młodzieży,
Cornelia Funke. Spod jej ręki wyszły takie perełki jak „Atramentowe serce” i
„Król złodziei”.
Ofelia przenosi się do domu w starym młynie. Jej mama
niedawno wyszła za mąż za oficera armii generała Franco. Ten postanowił
sprowadzić do siebie ciężarną żonę wraz z jej córką z poprzedniego małżeństwa.
Na miejscu Ofelia odkrywa, że za domem znajduje się dziwny labirynt. Niebawem
dziewczynkę odwiedza wróżka.
Najmocniejszą stroną „Labiryntu fauna” jest fakt, że
opowieści bardzo blisko do tradycyjnych baśni. Choć książka adresowana jest do
dzieci w wieku zbliżonym do bohaterki, od 8 do 12 lat, Funke nie boi się
wspominać o brutalności wojny. Autorka nie unika trudnych tematów, nie
prześlizguje się po nich. Wręcz przeciwnie, opisuje okrucieństwa świata, które
nie oszczędzają także dzieci. Nie łagodzi scen z filmu.
Funke w doskonały sposób uchwyciła złożoność „Labiryntu
fauna”. Dla dzieci jest to opowieść o zaginionej księżniczce, która musi
wypełnić trzy zadania, by wrócić do swojego magicznego królestwa. Dla dorosłych
natomiast to historia o tym, że czasami jedynym miejscem, w którym możemy się
ukryć przed okrucieństwem otaczającej nas rzeczywistości jest nasza
wyobraźnia. Pisarka, podobnie jak w swoim filmie del Toro, nie daje nam odpowiedzi
na pytanie, czy magiczny świat był namacalny, czy stanowił jedynie rojenia
przerażonej dziewczynki, która w świat marzeń uciekała przed własnym strachem.
Oprócz historii, którą miłośnicy „Labiryntu fauna” znają już
z wersji filmowej, znajdziemy tu dodatkowe opowieści dotyczące osób związanych
z młynem i mieszkańcami podziemnego świata. Te krótkie historyjki stanowią
dodatkowy, miły smaczek, a zarazem udowadniają pomysłowość niemieckiej pisarki.
Warto wspomnieć także, że książka jest przepięknie wydana. Ma
twardą okładkę z obwolutą, a do tego niesamowite i klimatyczne czarno-białe
rysunki. Powieść prezentuje się wręcz niesamowicie.
Trudno mi ocenić „Labirynt fauna”. Jako przeniesienie jednego
medium na drugie w zasadzie wnosi niewiele. Być może broni się jako współczesna
baśń o ucieczce w fantazję przed okrucieństwem rzeczywistości. Nigdy jednak nie
byłam zwolenniczką przekładania filmów na język książki. Odwrotnie tak, w tę
stronę nie. I przy tym, wydaje mi się, pozostanę.
Czyli najpierw film, później książka? Też nie jestem fanką takiej kolejności... Ale nie mówię, że nigdy po tę książkę nie sięgnę. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie film! Może kiedyś, może kiedyś...
OdpowiedzUsuń