"To on, to upiór tej opery"
Na pewno znacie to uczucie, kiedy jesteście czegoś bardzo ciekawi.
Automatycznie stawiacie wtedy wysokie wymagania, prawda? Przecież poprzednia
książka tego autora, wcześniejszy film danego reżysera tak was zachwycił. Więc
sięgacie po daną pozycję i okazuje się, że jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?
Otrzymujecie nie to, czego się spodziewaliście. Tak było ze mną i z „Upiorem w
operze”.
Musical jest
adaptacją powieści Gastona Leroux z 1911 roku. Wersja stworzona przez Andrew
Loyda Webbera pochodzi z 1986 roku. W Polsce pierwsza premiera miała miejsce w
warszawskim TM Roma w 2008 roku, następna, również w większości z obsadą z Warszawy, odbyła się w 2013 r. w Białym
Stoku. Ja natomiast miałam możliwość obejrzeć wersję filmową w reżyserii Joela
Schumachera, która powstała 10 lat temu w oparciu o dzieło Webbera. „Upiór w
operze” jest jednym z najdłuższych, najdłużej granych oraz najbardziej
dochodowych musicali w historii gatunku. Tyle faktów.
„Upiór w operze” jest opowieścią o Cristine, młodej
solistce pracującej w paryskiej operze. Kiedy główna śpiewaczka, mająca grać w
najnowszym przedstawieniu, nieoczekiwanie odchodzi, dziewczyna otrzymuje
zadanie, by ją zastąpić. Debiutantka okazuje się być fenomenalna. Tymczasem w
operze zaczyna dochodzić do dziwnych wypadków. Po kątach szepcze się, że
wszystko ma miejsce za sprawą upiora mieszkającego w zakamarkach budynku.
Jest to opowieść
o pasji przeradzającej się w obsesję rujnującą życie zarówno samego
zainteresowanego, jak i kobiety, która staje się jej przedmiotem. To także
historia o tym, jak okrutny potrafi być człowiek wobec tych, których uznaje za
„innych”. Choć oparta na klasycznej książce, mocno się moim zdaniem postarzała.
Generalnie bardzo lubię gotyckie klimaty, jednakże w tym filmie jakoś mnie do
siebie nie przekonały. Ta cała otoczka cmentarzy, tuneli, ukrytych przejść
raczej denerwowała, niż dodawała grozy i tajemniczości, a co za tym idzie
pewnego uroku. Rozumiem, że musical jako gatunek już tak ma, że korzysta z
uproszczeń, ale w „Upiorze” mnie one raziły.
Co do samych
piosenek też jakoś nie zachwycają. Przed seansem „Upiora” kupiłam sobie w
sklepie internetowym TM Roma płytę z utworami w wersji polskiej. Cieszyłam się,
jak głupia, a potem posłuchałam i… nie poczułam się oczarowana. No, może
„Maskaradą” i „O tyle proszę cię”. Cała reszta, owszem przyjemna dla ucha, ale
od zachwytu jestem raczej daleka.
Podsumowując,
oczekiwałam czegoś wielkiego, a dostałam po prostu musical dobry, ale moim
zdaniem nie wybitny. Fanką „Upiora”
chyba jednak nie zostanę.
"Jedna miłość, tak, jak życie jedno. (...). Jedno życie, miły, dziel je ze mną. Kochaj, o tyle proszę cię".
Komentarze
Prześlij komentarz