Krótka historia o mojej przygodzie z Ferrinem


„Serce Ferrinu” to trzeci tom cyklu „Kroniki Ferrinu” autorstwa Katarzyny Michalak (czy naprawdę jeszcze ktoś nie słyszał?), jednej z najpoczytniejszych w ostatnich latach polskich pisarek. Autorka ma w swoim dorobku powieści obyczajowe, sensacyjne, erotyki, fantastykę, powieści poruszające problematykę społeczną. Żeby być całkowicie szczera, kiedyś, ładnych parę lat temu, gdy miałam dziewiętnaście lat, przeczytałam kilka książek Katarzyny Michalak. Najpierw „Poczekajkę” (podobała mi się, bo która 19-latka nie marzy jeszcze o wielkiej miłości), potem „Zachcianek” („Eeeee, no dobra”), wreszcie „Zmyśloną” („WTF?”). I w końcu „Grę o Ferrin”. Ta ostatnia podobała mi się, choć do dziś nie mogę wzrozumieć, co kobiety ciągnie do Sellinarisa, choć rozumiem, że może to fenomen Greya. Wszystkie chcą być po cichu bite i poniewierane, byle on był księciem i miał dużo kasiory („Eeeee, nie wszystkie, no dobra, nie generalizujmy”). Więc tak, mea cupla, podobały mi się powieści Katarzyny Michalak. Każdy ma prawo do błędów młodości. Po „Serce Ferrinu” sięgnęłam, bo nie lubię nie wiedzieć, co dalej dzieje się z bohaterami, których losy już raz zaczęłam śledzić.
            Gabriela, w zastępstwie za swą matkę, Anaelę, trafia do Ferrinu. Tam zastaje tragiczną sytuację – Ferrinowi grozi wojna domowa. Kolejnym problemem i wielkim zagrożeniem są również panoszące się po świecie smoki. Bohaterka natychmiast zostaje wplatana w wir wydarzeń.
             Kiedyś opowieść o Ferrinie podobała mi się. Dziś, przyznaję ze wstydem, też mnie wciągnęła. Ale czy jest dobra? Nie, zdecydowanie nie. Gabriela jest córką Wielkiej Władczyni, rzekomo całe życie wychowywaną, by przenieść się do tego magicznego świata i spełnić tam swoją misję, a pierwsze, co robi to upija się i ląduje z nosem w talerzu, a potem wywarza drzwi jedynym sojusznikiem, jakiego ma. Druga kwestia. Wszyscy wychwalają Anaelę. Anaela jest dobra, Anaela jest piękna, Anaela chce jedynie dobra Ferrinu. No, święta po prostu. Tego dowiadujemy się od wszystkich po kolei postaci – Gabrieli, Sirdena, Sarisa, Amrego. No po prostu Mary Sue do porzygu. Co tymczasem robi Anaela, co świadczy (rzecz jasna!) o jej świętości? Wypuszcza smoki, funduje Ferrinowi wojnę domową i puszcza się na prawo i lewo, tak, że do pewnego momentu nie wiadomo, kto jest ojcem jej dziecka. I pewnie nie byłoby wiadomo, bo w Ferrinie wszak nie można zrobić badań genetycznych, ale Gabriela ma znamię, takie samo, jak ojciec (no oczywiście, eureka!). Jedyna Karolina, która odważyła się powiedzieć prawdę o Anaeli, że jest narcystyczną egoistką z przerostem ego, która tak naprawdę o nikogo nie dba, zostaje zwyzywana przez Gabrielę (i chyba nawet spoliczkowana, o ile mnie pamięć nie myli).
            Ferrin emanuje bezsensownym okrucieństwem. Nogi, ręce, głowy latają w powietrzu. Ojcowie gwałcą swoje niedoszłe córki. Wszystko dobrze, tylko ja się pytam, po co? Nie chodzi o to, że mi to przeszkadza, że mnie oburza, czy szokuje (przecież oglądam „Grę o tron”, niewiele mnie już szokuje). Chodzi mi o cel i sens. A nie widzę sensu w chociażby okrucieństwie Sellinarisa poza chyba tym, że Katarzyna Michalak po prostu lubi pisać krwawe sceny. Niech dekapitacja rządzi. Po co? A kto by się tym przejmował.
              Apropos przejmowania się. Bohaterowie w „Kronikach Ferrinu” padają jak muchy. Jeszcze chwila, a Katarzyna Michalak będzie sobie mogła podać ręce z Martinem (przynajmniej w tej sprawie, bo w innych zdecydowanie nie). Z tą różnicą, że u Martina, gdy ktoś umiera, to jest kaput na wieki (no, może poza głupawym pomysłem na wskrzeszenie Catelyn Stark, ale każdemu zdarzają się pomyłki), a u pani Michalak? Nie przejmuj się śmiercią bohatera, nie roń łez! Za chwilę ujrzysz go znowu, bo albo zostanie cofnięty czas, albo przeniesie się jego wersję z alternatywnego wymiaru, albo pójdzie się do bogów i wybłaga jego życie albo… albo… Bohaterowie pani Michalak mają na koncie więcej wskrzeszeń i zmartwychwstań, niż ci z komiksów Marvela, a to prawie niewykonalne. (W tym kontekście słowa Gabrieli do Sellinarisa, przy których można zaliczyć facepalm, „Zabiłeś ją na śmierć!”, nabierają jednak sensu!)
           Czy „Serce Ferrinu” to dobra książka? Moim zdaniem nie. Czy powinna zostać wydana przez wydawnictwo z taką renomą jak Literackie? Tym bardziej nie. Czy przeczytam kolejne dwa tomu? Obawiam się., że… i owszem. Czasami bywam słaba.

Komentarze

  1. Serii nie znam, a Twoja recenzja jest kolejną, która utwierdza mnie w przekonaniu, że szkoda na nią czasu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej