Miasto Śniących Książek
Niewiele
wiem o niemieckiej fantastyce. W zasadzie chyba próżno w pamięci swej grzebię.
Potrafię wymienić tylko dwa nazwiska – Michael Ende i Cornelia Funke (no, trzy,
jeśli liczy się autor „Króla olch”, ale chyba nie). Dlatego tym chętniej
przystąpiłam do lektury tak dobrze przyjętego w naszym kraju „Miasta śniących
książek” Waltera Moersa.
Bohaterem tej obszernej powieści
jest Hildegust Rzeźbiarz Mitów. Smok ten na łożu śmierci otrzymuje od swojego
ojca poetyckiego, Dancelota Tokarza Sylab, niezwykły prezent – opowiadanie,
które uznaje za rzecz najdoskonalszą, jaką w życiu czytał, dzieło geniusza.
Postanawia odnaleźć autora. W tym celu rusza do tytułowego Miasta Śniących
Książek. Słynie ono nie tylko z faktu, iż mieszczą się tam same księgarnie,
antykwariaty, kawiarnie literackie, wydawnictwa i drukarnie, ale także z
ogromnych i tajemniczych, rozciągających się pod miastem książkowych katakumb,
gdzie znaleźć można książki naprawdę niezwykłe, ale przy okazji natknąć się na
wiele niebezpieczeństw, w tym na najgroźniejsze z nich – Króla Cieni.
Moers to bez wątpienia mistrz słowa
i zapalony bibliofil z wielką wyobraźnią. Zabiera nas w niezwykle plastyczną i
niesamowitą podróż po Księgogrodzie. To jedna z tych książek, z których tym
więcej wyczytasz, im więcej wiesz. Gdy Rzeźbiarz Mitów spotyka buchlingi,
bawiłam się doskonale, próbując rozszyfrować anagramy nazwisk sławnych twórców.
Niestety, Moers wybrał pisarzy, których nie znam prawie wcale. Ale i tak byłam
z siebie dumna, gdy udało mi się odgadnąć nazwisko Oscara Wilde’a! Podróż po
Księgogrodzie jest doprawdy fascynująca. Gdyby w naszym świecie było choć jedno
miasto, które tak bardzo żyje
literaturą.
Niewątpliwym plusem książki są także przepiękne, przyciągające wzrok liczne ilustracje. Znalazłam nawet swój własny portret!
Jeśli „Miastu śniących książek”
można coś zarzucić, to chyba tylko to, że jest nieco przegadane, a przez to
trochę męczące. Książce nie zaszkodziłoby przycięcie 1/3 objętości. Czasami
zbyt dużo słów i rewelacyjnych pomysłów, to też niedobrze.
Jeśli jesteś bibliofilem,
biblioznawcą, biblioholikiem, musisz poznać tę książkę. Gwarantuję, że słowa
Waltera Moersa Cię zaczarują. A im lepiej orientujesz się w kanonie literatury
światowej, tym lepiej będziesz się bawił.
Posiadam inną książkę tego autora - Kota alchemika, który już dość długo czeka na swoją kolej. Muszę koniecznie się za ten tytuł w końcu zabrać, jeżeli twórczość Moersa mi podejdzie, to pewnie sięgne też po Miasto śniących książek.
OdpowiedzUsuńCo do niemieckich autorów - Funke czytałam, jest całkiem przyjemna i lekka, a momentami nad wyraz emocjonująca (mówię o trylogii ATramentowego świata). A Ende? Czytałam Niekończącą się opowieść i jej (ha ha ha) nie skończyłam - nie spodobała mi się, nie podeszła, za bardzo była rozwleczona moim zdaniem, Nie twierdzę jednak, że nigdy do niej nie wrócę...
Brzmi zachęcająco i magicznie. Skusze się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www.rozenksiazek.blogspot.com
Co jestem w bibliotece, to ta książka wpada mi w ręce i nie wiem czemu, za każdym razem jej nie wypożyczam... Chyba w końcu by trzeba było się za to wziąć ;)
OdpowiedzUsuńJestem molem książkowym - więc również książka dla mnie ;)
OdpowiedzUsuń