Nimfetka i profesor
„Lolita” to jedna z tych powieści, o których nawet, jeśli się ich nie
czytało, słyszało się i ma się zdanie. Są tacy, którzy nie czytali, ale wiedzą,
że to arcydzieło. Inni wiedzą na pewno, że nie ma co poświęcać czasu na powieść
o zboczeńcu i nastolatce. Pamiętam, jak na koniec pewnych zajęć na polonistyce,
dawno, dawno temu w odległej galaktyce, profesor odczytał nam fragment „Lolity”
z zachwytem. Musiało minąć kilka lat, zanim od „muszę przeczytać” (czego nie
zrobiłam) przeszłam do „naprawdę chcę przeczytać”. I co, jaka jest moja prawda
o „Lolicie”?
Humbert Humbert jest profesorem literatury ze
skłonnościami do obmacywania małych dziewczynek. Pewnego dnia wprowadza się do
wdowy, która ma jedenastoletnią córkę, Lolitę. Rozpoczyna się obsesja Humberta
na punkcie dziewczynki i tego, jak się do niej dobrać.
Mam pewien kłopot z „Lolitą”. To oczywiste, że
Humbert Humbert jest obrzydliwy i doskonale o tym wiemy. Tak, on, jak
czytelnik. To pedofil, który jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest
mięczakiem. Naturalną reakcją u każdego, absolutnie każdego człowieka z
niewypaczoną moralnością, powinno być – potępiany zboczeńca, żałujemy
dziewczynki. W końcu Lou jest przecież dzieckiem. Właśnie straciła matkę. Jest
zagubiona, zrozpaczona, samotna i przestraszona. Tymczasem Nabokov konstruuje
tę postać tak, że i ona jest obrzydliwa. Człowiek chce jej żałować, a
jednocześnie myśli sobie, że Lou trochę sama jest sobie winna. Zanim dochodzi
do zbliżenia między nią i ojczulkiem Humem, dziewczyna ma już za sobą inicjację
seksualną z kolegą z obozu. Lou doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej władzy nad
profesorem i ją wykorzystuje. Ze swoim rynsztokowym językiem i wyrachowaniem
jest równie ohydna, co Hum. To nie jest grzeczna, miła dziewczynka, która
została skrzywdzona. W pewnym sensie są z Humem siebie warci.
Cokolwiek jednak myślę o bohaterach (mówcie, co
chcecie, oboje są odpychający, dziewczyna też!), nie można odmówić „Lolicie”
artyzmu. Po pierwsze doskonale się czyta. To świetnie napisana, wciągająca
historia. Człowiek całkowicie zapomina, że obcuje z „arcydziełem”, z historią
literatury, z kanonem. Zapomina i cieszy się lekturą, co rzadko można
powiedzieć o dziełach uznanych już za klasyczne. Z drugiej jednak strony, jeśli
dysponuje się odpowiednią wiedzą, ilość kontekstów, które można wyczytać z
„Lolity” wręcz zapiera dech w piersi. Freud, baśnie, odwołania do innych
twórców literackich i powieści, choćby do Sherlocka Holmesa. To jedna z tych
powieści, w której przeglądamy się, jak w zwierciadle. Jeśli stanie przed nim
osioł, nie należy się spodziewać, że ukaże się apostoł. Jednak w tym względzie
z pomocą przyjdzie nam tłumacz. Należy z uznaniem pochylić się nad jego mrówczą
pracą i poczynionymi przypisami do powieści. Dociekliwi odnajdą tam powieść w
powieści. W „Lolicie” objawia się cały kunszt Nabokova-pisarza-uczestnika
kultury.
Nienależnie od tego, czy czytaliście „Lolitę”, czy
nie, wiem, że macie na jej temat swoje zdanie (no dobra, nie kłamcie, wiem, że
macie!). Kieruję więc swój apel do tych, którzy, jak ja, do tej pory uprawiali
w stosunku do „Lolity” rozmawianie o książce, której się nie czytało. Odłóżcie
na bok całą tę otoczkę „powieść o zboku i nimfetce, której nikt nie chciał
wydać i wreszcie zrobiło to wydawnictwo od erotyków”, przeczytajcie „Lolitę” i wyróbcie
sobie zdanie. Prawdziwe zdanie. Czy Wam się spodoba, czy nie, wierzcie mi, to
będzie przygoda!
Przeczytałam, wyrobiłam, uważam za jedno z lepszych arcydzieł klasyki.
OdpowiedzUsuń