"Nie obiecuj nic", bo śpiewasz "pod wiatr"
„Pilotów”,
trzeci całkowicie polski musical na deskach Teatru Muzycznego Roma, oglądać
można od siódmego października. Jest to zarazem pierwszy musical tego typu
adresowany do dorosłego widza. Pomysłodawca przedsięwzięcia to wieloletni już
dyrektor Romy, Wojciech Kępczyński. Odwołując się do historii własnej rodziny,
stworzył opowieść o polskich pilotach wcielonych do Brytyjskich Sił Powietrznych,
którzy brali udział w bitwie o Anglię w 1940 roku. Idąc na spektakl, wiedziałam
jedynie, że jest w jakiś sposób powiązany z historią dywizjonu 303. Czy miałam
wysokie oczekiwania? Chyba tak. W końcu to musical o Polakach, dla Polaków. I
to musical robiony przez Romę, a ta zawsze była dla mnie wyznacznikiem jakości.
Czy się nie zawiodłam?
Na pewno należy docenić
próbę przypomnienia Polakom chlubnej karty ich własnej historii, o której się
zazwyczaj nie mówi. Halo, kto z Was słyszał na lekcjach historii o tym, że
polscy piloci przyłożyli się do angielskiego zwycięstwa nad Niemcami? Ja nie.
Dlatego zawsze będę popierać mówienie o naszej historii w ten właśnie sposób –
z dumą, ale bez niepotrzebnego padania na kolana. Za to twórcom „Pilotów”
należą się brawa.
Pod względem
realizacyjnym „Piloci” stoją na niezaprzeczalnie wysokim poziomie. Możemy w
nich obejrzeć blisko pięćset przepięknych kostiumów – przebrań estradowych (główna
bohaterka jest aktorką kabaretową), codziennych strojów warszawiaków, mundurów
polskich, niemieckich, angielskich. Zrobiono doskonały użytek z największych w
Polsce ekranów estradowych, na których obejrzeć możemy sceny walk lotniczych.
Skoro musical był o pilotach (teoretycznie, ale o tym za chwilę), nie mogło
zabraknąć samolotu. Replika „pana Hurricane’a” była naprawdę zachwycająca.
Podobnie jak scena samochodowa, podczas której niesamowite stare auto nie tylko
poruszało się po scenie, ale dzięki ekranom widz miał wrażenie, że naprawdę
mijało drzewa, zjeżdżało z pagórków i podskakiwało na wybojach. Podczas sceny
zestrzelenia samolotu polskiego pilota zadbano nawet o to, by nastąpił
autentyczny wybuch, a w zdezorientowane pierwsze rzędy uderzył podmuch ciepła. Widzą
zaprezentowano także oryginalne przemówienie Hitlera, wydobyte z archiwów Polskiego
Radia.
Każdy, kto mnie zna,
wie, że kocham musicale i naprawdę łatwo mnie w tej materii zadowolić. Dlatego
z żalem muszę stwierdzić, że na tym plusy „Pilotów” się kończą. Dlaczego?
Musical o tytule „Piloci” wcale nie jest o pilotach. Upchnięto tam wszystko –
romans, wątek konspiracji, motyw teatru w teatrze, archetyp sprzedawczyka,
który w każdej sytuacji sobie poradzi, konflikt między „starą” a „nową”
miłością. Losy tytułowych pilotów sprowadzają się do dostania się do Anglii,
szkolenia, popijania w barach z dziewczynami, szpitala albo śmierci. Nie do
końca też wiadomo, czy bohater ma tu być zbiorowy (czterech tytułowych pilotów),
ale w tym wypadku zbyt rozwinięty został wątek Niny. Jeśli natomiast bohaterami
mieliby być obecni na plakacie Nina i Jan, cóż Jana wyróżnia spośród innych
pilotów? To, że wyjeżdżając z Polski, był zaręczony i zakochany? Jeśli to
musical o nieszczęśliwej miłości, to dlaczego nosi tytuł „Piloci”, skoro przyjaciele
Jana są tylko nieszczególnym tłem?
Miałam też z „Pilotami”
inny problem. Muszę przyznać, że nieco razi mnie opowiadanie o wojnie w sposób
wesoły. Kiedy dochodzi do tego jeszcze sytuacja, gdy właściciel teatru w
spektaklu wita oficera niemieckiego, a widz Romy wcielony w widza z tamtych
czasów klaszcze na przywitanie lub gdy polski lotnik ginie, a zaskoczeni widzowie nagradzają brawami eksplozję, w
której przecież właśnie zginął człowiek… odczuwam dyskomfort. Po prostu kłóci
mi się to ze sobą. Nic nie poradzę.
Wreszcie kilka słów o
tym, co jest najważniejsze dla musicalu. Muzyka. W „Pilotach” usłyszymy dwie i
pół godziny muzyki, ponad trzydzieści utworów. Utworów, z których żaden,
absolutnie żaden, nie pozostanie w pamięci. Najnowsza produkcja Romy nie
zaprezentowała nic, co na dekady mogłoby się zagnieździć w pamięci widzów. Nic
na miarę „Dzień dobry, dzień dobry” czy „Słuchaj, kiedy śpiewa lud”. Piosenek,
które kojarzą nawet osoby nielubiące musicalu.
Niemniej jednak,
uważam, że „Pilotów” warto obejrzeć. Może choćby po to, by wyrobić sobie własne
zdanie.
Chętnie obejrzę jeśli tylko będę miała okzję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
czytanestrony.blogspot.com
W końcu ktoś napisał prawdę!!! Ludzie ten spektakl to dno! Zero dialogów, za dużo piosenek, brak linearności, za dużo wątków i tak dalej i tak dalej... Nie polecam.
OdpowiedzUsuń