Strumień świadomości [2]



1.      „Thor. Ragnarok”

Nie przepadam specjalnie za serią o nordyckim bogu, ale na „Ragnarok” poszłam nawet chętnie. Fabuła, jak we wszystkich komiksowych filmach, nie jest specjalnie wyszukana. Oto okazuje się, że Thor i Loki mieli siostrę, którą Odyn postanowił jednak wymazać z kart historii Asgardu (ach, te ukrywane niechciane dzieci!). Hela, bogini śmierci, jednakże postanawia wrócić do domu. Rozumiecie, poczucie niesprawiedliwości, skrzywdzenia, chęć przejęcia władzy nad światem, no te sprawy. Przy okazji to chyba jeden z najlepszych złoczyńców, z jakimi mieliśmy do czynienia w filmach Marvela. Motywacja Heli, choć niezbyt głęboka, jest sensowna. Właściwie to taka Galardiela permanentnie nosząca pierścień (no dobra, jaki żarcik, nie mogłam się powstrzymać).  Przy okazji Thor zaplątał się na jakąś śmieciową planetę, gdzie zostaje gladiatorem i spotyka Hulka. Hulk dla odmiany jest tu dłużej Hulkiem, niż Bunnerem, jednak mówi dużo i chętnie. Dorzućmy do tego czarną walkirię, bo poprawność polityczna być musi, Stana Lee w roli demonicznego fryzjera, który opitolił biednego Thora i dużo humoru. Ogólnie bardzo na plus.

2.      „Wonder Woman”

Bo wiecie, jest taka mistyczna kraina (rozczarowani Iron Fistem, łączcie się!), w której żyją Amazonki. Pewnego dnia na wyspę Amazonek spada amerykański lotnik. A skoro lotnik, to wojna, a skoro wojna, to Ares. A skoro Ares, to Diana myśli, że może go pokonać, więc opuszcza rodzinną wyspę i udaje się na front. Generalnie trochę kłóci mi się fakt, że w błocie i brudzie giną ludzie, a dookoła lata sobie roznegliżowana babka ze złotymi bransoletami. Doceniam jednak ten film. Po pierwsze, wreszcie mamy film o superbohaterce. Tak, tak, wiem. „Supergirl” i „Kobieta Kot”. Pierwsza po dwudziestu latach od nakręcenia jest niestrawna (nie dałam rady przez nią przebrnąć), druga… nie jest filmem o superbohaterce. Selena, Candice, Prudence, czy jak ona miała tam ma na imię, jest w tym filmie rzeczą, pokazywaną tak, by była obiektem męskiego pragnienia. Widownię, postrzeganą jako męskiego odbiorcę, miały interesować jej walory estetyczne, nie poczynania. Stąd na ekranie więcej cycków i pupy Halle Berry, niż czegokolwiek innego. Woner Woman też ma skąpy kostium, zgadza się, ale pokazuje się tę bohaterkę z szacunkiem. Może dlatego, że film robiła kobieta, także z myślą o kobietach. Dostajemy więc wreszcie bohaterkę, która ma osobowość i cel. Pełnoprawną bohaterkę na pierwszym planie. Dodajmy do tego niewymuszony humor, klimat i świetne kostiumy. Całość odbioru psuje może trochę tożsamość głównego złoczyńcy. Gdy zostaje ujawniona, widz zastanawia się: „Kurde, co tu właśnie zaszło?”. Zbyt długa jest też końcowa nawalanka. Całość jednak bardzo na plus. Wonder Woman wysuwa się dla mnie teraz na czoło bohaterów DC jako postać zdecydowanie najlepiej wykreowana i najsensowniejsza.

3.      „Inhumans”, sezon 1

Eeeee? Zastanawiam się, co tu zaszło. Obejrzałam, nawet z pewną przyjemnością, ot, taki popcorniak do obiadu, gdy się przychodzi z pracy i nie ma się ochoty oglądać czegoś, nad czym trzeba by wysilać umysł. Ale kurcze, bez przesady. Mamy zatem społeczność nieludzi na księżycu. Pierwsi osadnicy, którzy założyli Atillan przybyli z Ziemi. Wygnano ich, bo posiadali specjalne umiejętności. Mogło więc być całkiem nieźle. A jak było? Tanio. Przede wszystkim: tanio. Tanie kostiumy, tania charakteryzacja, tanie puste lokacje (serio supertajna rządowa jednostka w pustym hangarze, gdzie stoją trzy komputery?), tanie aktorstwo nikomu nieznanych aktorów (no dobra, Ramsey Bolton się nie liczy). Wreszcie tani bohaterowie, których los w ogóle was nie obchodzi, bo są gburowaci, niesympatyczni: „Bo my jesteśmy rodziną królewską z Atillanu”, taakkk, to wszystko wyjaśnia. Tanie moce: Blackbold się nie odzywa, więc za pokazanie jego mocy nie trzeba zapłacić, Meduzie obcinają włosy w drugim odcinku, więc resztę czasu antenowego straszy okropnym rudym jeżykiem. Temu, co to niby miał mieć kopyta, ubiera się buty, więc płacenie za charakteryzację odpada. Co dostajemy za to w pełnej krasie? Gigantycznego psa teleportującego. Mopsa albo innego pekińczyka, cholera wie. Szkaradztwo. I o co chodziło z tymi ludzikami w białych porannikach, co przez osiem odcinków moczyli nogi w małym baseniku? Szkoda czasu i atłasu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej