Świąteczny Filmowy Kalendarz Adwentowy, odcinek 3


Zapraszam na trzeci odcinek Filmowego Kalendarza Adwentowego

 


1. „Uziemieni na Gwiazdkę”

Para pilotów, która niezbyt za sobą przepada, nie może wykonać planowanego lotu, gdyż uniemożliwia to śnieżyca. Mimo że działają sobie na nerwy, kiedy okazuje się, że nie ma dla nich miejsca w hotelu, dziewczyna, której rodzina mieszka w pobliżu, proponuje swojemu koledze z pracy, żeby spędził z nią Święta. Przystojny pilot okazuje się być mniej odpychający niż nasza bohaterka sądziła na początku i wszystko kończy się happy endem. Nic odkrywczego, ale też nie powoduje bólu zębów podczas oglądania.

 


2. „Rozważna, romantyczna i śnieżne bałwany” (ten jeden świąteczny film, który nawiązuje do Jane Austen)

Są sobie dwie siostry, z którym jedna jest rozważna, a druga roztrzepana. Ta druga nie wie, co chciałaby tak naprawdę w życiu robić. Ponieważ starsza siostra przyjmuje ją w swojej firmie organizującej przyjęcia, nasza bohaterka robi co może, żeby się wykazać i udowodnić, że jest godna zaufania i można na niej polegać i zlecać niektóre ważniejsze firmowe obowiązki. Nasza bohaterka postanawia więc samodzielnie zorganizować przyjęcie z okazji Gwiazdki dla dużej firmy. I tak, od słowa do słowa, wraz z synem prezesa, dla którego to przyjęcie ma być drogą do awansu, szykują imprezę, a przy okazji zakochują się w sobie. Ponownie, nic specjalnego, ale zęby od oglądania nie bolą.

 



3. „Gwiazdka w pałacu” (ten kolejny świąteczny film dziejący się w państwie, którego nie ma)

Są sobie dwie siostry łyżwiarki, które marzą o otwarciu własnego lodowiska. Zanim jednak przystąpią do przetargu o budynek, wybierają się ze swoją grupą na pokaz świąteczny do Sansenovy (gdziekolwiek to jest). Tam poznają młodą księżniczkę zafascynowaną łyżwiarstwem. Dziewczynka wpada na pomysł, by zorganizować przedstawienie na lodzie ukazujące powstanie państwa. A to wszystko w dwa tygodnie (bo oczywiście łyżwiarze figurowi bez zobowiązań, kontraktów i terminów na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem rosną na drzewach, prawda?). Gdzieś po drodze nasza bohaterka zakochuje się we władcy państwa (który nijak nie wygląda na ojca swojej córki – albo on jest za młody, albo ona za stara, ktoś tu pokpił sprawę). Ostatecznie wszystko pięknie się udaje i kończy happy endem. Kolejny film z kategorii „nieistniejące europejskie mocarstwa” odbębniony. Oglądając te filmy, mam wrażenie, że za chwilę na mapie Europy zabraknie miejsca dla prawdziwych państw z prezydentami i premierami a nie rodziną królewską.

 


4. „Chłopiec zwany Gwiazdką”

Ten film ma dobrą historię (jest na podstawie książki), jest dofinansowany, ściągnięto dobrych aktorów, a poza tym są elfy. Może nie takie, jak tygryski lubią najbardziej (Galadriela rules), ale jak się nie ma co się lubi… zaraz, jak mawia M.: „Jak się nie ma, co się lubi, to się nie ma, co się lubi”. W każdym razie elfy są całkiem słodkie. I gadająca myszka też (mam słabość do gadających myszek… wiecie, „Kopciuszek”, „Dzielny Despero”, tego rodzaju klimaty). Jest Meggie Smith i Sally Hawkins (dwie świetne brytyjskie aktorki, które bardzo lubię). I chłopiec w głównej roli też daje radę – zmusza nas, żebyśmy trochę się nawet wzruszyli. Poza tym film w naprawdę ciekawy sposób przetwarza historię Świętego Mikołaja. Jeżeli coś oglądać do kotleta z rodziną w Wigilię, to zdecydowanie ten film.

 


5. „Świąteczny szok” (ten jeden świąteczny film, który miał być ambitny, ale wyszło tak sobie)

Jest sobie nasza główna bohaterka, która zamierza się w Święta oświadczyć swojej dziewczynie. Dziewczyna proponuje, że zabierze ją ze sobą na Święta do domu. Jest tylko jeden mały problem. Jak tu się oświadczać i nawiązywać ciepłe relacje z rodziną ukochanej, kiedy ta nigdy nie wyszła z szafy w obecności swojej rodziny i nikt z nich nie wie, że dziewczyna jest lesbijką? Są choinki, Święta, ale widać, że to tylko dodatek do filmu, taki trik, żeby można go było puścić w odpowiednim czasie, nabrać więcej ludzi i żeby dobrze się klikało. Bo gdyby nie reklamowano go jako film świąteczny, to pewnie by się już tak dobrze nie sprzedał. Film miał być społecznie zaangażowany, mówić o ważnych rzeczach i nawet próbuje być taki trochę ambitny, ale głównie Kristen Stewart snuje się po ekranie z nieszczęśliwą miną i sprawia, że nam samym odechciewa się żyć. I szkoda, bo jestem daleka od podzielenia zdania większości osób, że to zła aktorka z jedną miną. Nigdy nie byłam dla niej aż taka surowa, ale w tym filmie, jest tak nieszczęśliwa, że mamy wrażenie, iż nie tylko sama postać ma problemy, ale i odgrywająca ją aktorka nie może się doczekać, kiedy ucieknie z planu i będzie mogła swój smutek przeżywać w ciszy, samotności i najlepiej na bezludnej wyspie. Szkoda.

 


6. „8-bitowe Święta”

Film jadący na nostalgii, dlatego mojemu nieco starszemu ode mnie mężowi się podobał, a mnie głównie znudził i wprawiał w zażenowanie (a czasami jedno i drugie jednocześnie). Opowieść o tym, jak grupa chłopaków (i jedna dziewczyna) na chwilę przed Świętami wspólnymi siłami próbuje zakupić konsolę Nitendo. Dużo żenujących scen wywołujących w widzu niesmak (scena z aparacikiem czy zdobywaniem góry), które twórcy mogliby sobie darować. Ale nie, bo przecież one miały być śmieszne… No, może i miały. Ha, ha. Idźmy dalej. Dlaczego przy filmie świątecznym ma mi się robić niedobrze? Pozostawmy bez odpowiedzi, bo któżby to miał wiedzieć, co tliło się w głowie osoby, która pisała scenariusz. Kilka trafnych uwag o życiu (kto w latach dziewięćdziesiątych nigdy nie nosił rzeczy po starszym rodzeństwie niech pierwszy rzuci kamieniem). Ogólnie, jeśli łapiecie się na nostalgię, to może Wam się podobać. Jeśli nie podoba Wam się „Stranger things”, to ten film pewnie też nie jest dla Was.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej