Mały wielki w towarzystwie pięknej wrednej dają radę
O
„Ant-Manie” miałam napisać już kilka dni temu, ale musiałam dać sobie czas,
żeby przemyśleć, co właściwie chcę o tym filmie napisać. Faktem jest, że Marvel
zaskakuje nas czasem dziwnymi pomysłami. Kapitan Ameryka, Hulk, Iron Man to są
pewniaki, a jaki film można zrobić o kosmitce, człowieku, szopie i drzewie?
Jaki film może powstać o człowieku, który się zmniejsza i dowodzi armią mrówek?
Na pierwszy rzut oka, należałoby odpowiedzieć: beznadziejny. A jednak, Marvel
miał odwagę zainwestować w małego rozmiarowo i jeszcze mniej znanego
superbohatera. Dlaczego?
Scott Lang jest drobnym kanciarzem.
Coś tam ukradł, ale w sumie bardziej w stylu Robin Hooda – zabrał bogatym, żeby
oddać okradanym biednym. Dopiero co wyszedł z więzienia. Robi wszystko, by
stanąć na nogi. Robi to dla córki, której dawno nie widział, gdyż kontakty z
nią utrudnia mu matka dziewczynki. Scott stara się, ale jako były więzień, traci
pracę za pracą, nawet w lodziarni. Zrozpaczony, daje się namówić dawnemu
kumplowi z paki na mały skok. Duży sejf w domu starszego pana. Nic wielkiego.
Skok się nie udaje, Scott zostaje złapany. Ten, którego miał obrabować, daje mu
ultimatum: „albo tym razem ukradniesz coś dla mnie, albo wracasz do paki”.
Powiem teraz coś, za co wielu
wielbicieli kina superbohaterskiego pewnie mnie zlinczuje. Uważam „Ant-Mana” za
najlepszy film komiksowy od czasów pierwszych „Avengers”. Przede wszystkim
bardzo podobało mi się przeniesienie akcji od skali makro do mikro. I nie
chodzi mi tu o wszystkie rewelacyjne sceny, gdy bohater się zmniejsza. Kiedy
wanna staje się oceanem, płyta CD bieżnią, albo gdy trzeba przeskoczyć przez
dziurkę od klucza. Chodzi tu raczej o inną skalę. Takie filmy jak „Avengers”,
„Thor”, „Iron Man” przyzwyczaiły nas do tego, że zawsze walczymy z czasem i
kosmitami/mutantami/bogami/sztucznymi inteligencjami, by uratować świat. Scott
nie ratuje świata. Chce być bohaterem dla swojej córki. Aby odbić się od dna,
ma jedynie wykraść pewien ważny dla doktora Pryma przedmiot. Marvel tym razem
dokonał mariażu swojego świata z filmem o napadzie rabunkowym. Historii Scotta
bliżej do „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, niż do wielkiej historii, gdzie
na plan pierwszy wysuwa się ratowanie świata. I bardzo dobrze! Rewelacyjnie
wyszło. A o tym, że stawka toczy się także w skali makro przypominają jedynie
dyskretne sceny ze sprzeciwiającym się technologii zmniejszania pracownikiem
firmy Pryma, który zostaje przemieniony w maleńką grudkę czerwonej mazi oraz z
bogu ducha winnymi owieczkami, którym dzieje się to samo. Przecież wszyscy
kochają owieczki, prawda?
Druga sprawa, humor. Humor jest
pierwsza klasa. Film jest lekki, dialogi tchną świeżością. Należy bić brawo
Marvelowi, za to, że potrafi śmiać się z własnego świata. Każda patetyczna
przemowa jest tu bezlitośnie obśmiana, a scena, gdy doktor Pym i jego córka
Hope wybaczają sobie po wielu latach, ściskają się rzewnie, na co wchodzi Scott,
rzuca jakiś komentarz, potem dodaje „Ojej, zniszczyłem atmosferę, prawda?”, a
słysząc potakujące stwierdzenie doktora, stwierdza: „To ja pójdę zrobić
herbatki”, to mistrzostwo. Wiele uroku komediowym scenom dodaje także banda
włamywaczy-nieudaczników z paczki Ant-Mana. Wiadomo, że tej grupie nie mógłby
się udać żaden skok, a jednak okpili Avengers! Oczywiście nie brakuje tu
przegięć, jak choćby wielka mrówka w roli psa, ale przymknijmy na to oko. W
przeważającej większości przypadków humor jest wysokiej klasy. Nadaje filmowi
lekkości i uroku.
Trzecia kwestia In plus. Bardzo
lubię, że Marvel z filmu na film odwołuje się do swoich poprzednich obrazów.
Tutaj także mamy odpowiedź na pytanie: „skoro mamy problem, dlaczego nie wezwać
Avengers?”. Cóż, za bardzo ich przecież zajmują latające miasta. Poza tym w
historii Człowieka Mrówki mamy też inne spojrzenie ma Mścicieli. Doktor Pym
mówi wyraźnie, że nie są oni tak kryształowi, jak próbuje się ich ukazywać, a
Stark jest zbyt nieodpowiedzialny, by posiąść technologię zmniejszania. Ciekawe
i rzucające spojrzenie na (super)bohaterów z różnych perspektyw.
Minusów… nie stwierdzam. Nawet się nie
nudziłam, jak to czasami potrafię się na filmach superbohaterskich.
Czy Człowiek Mrówka daje radę? Daje i to
moim zdaniem znacznie lepiej, niż Mściciele, skandynawscy bogowie, faceci
zakuci w puszkę oraz ci z tarczą, co kiedyś grzmocili komunistów. Obejrzyjcie,
by sami się przekonać. Ode mnie „Ant-Man” dostaje znaczek jakości „Edgar
poleca”.
Dziwię się naprawdę, że ten film zbiera tak dobre recenzje :D Jakoś nie mogę się przemóc, by zobaczyć Mrówkę, ale może niedługo zmienię swoje nastawienie, trzeba się przekonać!
OdpowiedzUsuńLeonZabookowiec.blogspot.com