Filmy animowane z Batmanem na kwarantannę


Poniżej dobre i złe filmy animowane na kwarantannę. Jeśli Was nie zachwycą, to przynajmniej ubawią. A śmiech to zdrowie.

1. „Batman Ninja”
Łoooo, panie, o tym filmie, to nawet nie wiem, co mam napisać. Kompletnie nie rozumiem, co się tam wyprawiało. Zdarzyło mi się w życiu obejrzeć kilka naprawdę, ale to naprawdę, naprawdę objechanych anime, ale to tutaj…  Zatem tak, Batman walczy z Jokerem, a ten, jak to wariat, wysyła ich obu do feudalnej Japonii. Dlaczego akurat tam? Nie pytajcie, nie odpowiem, bo nie wiem. Rozumiecie, bo umiejętność wysyłania siebie i swojego przeciwnika do feudalnej Japonii, to jest takie nic. Biedny Batman musi wykombinować, jak tu się wysłać z powrotem do domu. I tak kombinuje, i kombinuje, do tego dochodzi przepowiednia o wyzwolicielu nietoperzu, który na dodatek będzie świetnym samurajem. W międzyczasie pojawia się Kobieta Kot (co? jak?). To wszystko jeszcze by się dało jakoś przełknąć, jeszcze by się dało przetrzymać. Nic to, że Joker podbija Japonię i jest panem panów. Obaj bohaterowie zbierają zwolenników i dochodzi do finałowej walki-nawalanki na… zamki. Bo przecież każdy szanujący się pan feudalny ma swój zamek. A poza tym każdy jest też czymś wasalem. Więc zamki wasali Batmana walczą z zamkami wasali Jokera. Jasne? To dobrze. Nie? To trudno. Proszę nie pytać, bo najlepsze jeszcze przed nami. Otóż potem te zamki składają się w Mega Zorda. No serialnie, jeśli myśleliście, że widzieliście już wszystko, to śpieszę Was przekonać, nie tego jeszcze nie widzieliście. Musicie zobaczyć, jak zamki wasali Batmana i Jokera składają się w Mega Zordy i napierdzielają ze sobą. Potem Wasze życie już nigdy nie będzie takie samo, gwarantuję. Do animacji nie można się przyczepić. Jest naprawdę na czym oko zawiesić. Tylko ta fabuła… to naprawdę jakiś dziwaczny sen po ostrym przepiciu i pomyleniu LSD z tabletkami na kaca. Bo inaczej się tego wyjaśnić nie da. Zdecydowanie „Batman Ninja” to animacja tylko dla hardkorowców, którzy są przekonani, że widzieli już w życiu wszystko. Słowo daję, na własną odpowiedzialność.

2. „Batman in the Gass Light”
Skoro Batman może się przebierać w strój samuraja i napierdzielać ludzi kataną, to może też snuć się po XIX-wiecznym Londynie i polować na Kubę Rozpruwacza. W przeciwieństwie do poprzedniej, ta animacja podobała mi się bardzo. Przede wszystkim miała niebanalną fabułę, która pomysłowo wykorzystywała motywy znane z klasycznej historii Batmana (choćby Ivy, która jako prostytutka jest jedną z ofiar Kuby). Na dodatek historia okazuje się wcale nie tak oczywista, jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Byłam przekonana, że wiem, kto jest Kubą, przecież to takie proste, a tu zonk. Na dodatek wrzucenie Batmana w XIX-wieczną scenografię świetnie się sprawdziło. Mnie w każdym razie urzekło. Animacja stała na przyzwoitym poziomie. Kto jeszcze nie widział, a historie o Nietoperzu lubi, marsz do oglądania.

3.  „The Death of Superman
Doomsday zabija Supermana – koniec pieśni. Prawie każdy słyszał o tej historii, nawet, jeśli nie bardzo interesuje się superbohaterami, bo to jedna z tych przełomowych opowieści, pod których nic już nie jest takie samo. Nooo, dobra, może bez takiego patosu. Aż tak mnie ta animacja za serce nie chwyciła. Choć przyznaję, jest całkiem niezła. Ot, Clark sobie randkuje z Lois, Liga go uświadamia, że może czas byłoby jej powiedzieć, że się ma drugą pracę (chyba kumpelska relacja między bohaterami jest najmocniejszą stroną tego filmu). Clark idzie na randkę, więc skoro nie pojawia się jakieś ogromne kosmiczne zagrożenie, to hej, lepiej nie fatygować kumpla, który odbywa może najważniejszą rozmowę w życiu. Ale, niestety, niestety, tym zagrożeniem okazuje się Doomsday i spuszcza wszystkim łomot. Kobietom, mężczyznom, kosmitom, cyborgom. Bez różnicy. Nie dyskryminuje, nienawidzi wszystkich równo. Jak to facet o imieniu Zagłada czy coś. Grupa bohaterów jest nagle równie bezradna, co zwykłe ludziki, których przysięgali bronić. Przylatuje Superman, a reszta to już spoiler, ale w sumie zawarty w tytule filmu, więc nie miejcie pretensji. Historia niezła, animacja bardzo taka sobie. Najmocniejszy element to przyziemne rozmowy superbohaterów.

4. „Reign of the Supermen”
No tego, Doomsday rozgromił Supermana, zmieszał go z błotem, pozbawił życia. Ale tak to już jakoś jest, że nie można liczyć, iż długo będzie wakat na dobrą fuchę. Więc szybko pojawiają się uzurpatorzy. Jest Superboy, który będzie miał bardzo ciekawą relację z Lexem Luthorem, jest Cyborg Superman, który twierdzi, że jest prawdziwym Supermanem, tylko bardzo ucierpiał w walce z Doomsdayem, więc ma parę metalowych części,. Są jeszcze Steel i Eradicator. Każdy z nich jest trochę Supermanem. I żaden z nich nim nie jest. Jeśli ktoś ma odkryć prawdę, to oczywista oczywistość, że będzie to Lois Lane. Tylko emocji w tym jakoś nie ma. I chyba nawet samym twórcom zabrakło pary, bo wizualnie film również nie powala.

5. „Teen titans go”
Wiem, że wielu osobom się ta animacja podobała. Wiem, że wielu się nie podobała. Stworzona przez twórców serialu „Teen titans go”, który nadawała telewizja Cartoon Network. Animacja, podobnie jak wcześniej kreskówka, skierowana jest raczej do młodszych widzów. To opowieść o grupie młodych tytanów pod przywództwem Robina. Robin strasznie nie chciałby już pozostawać w cieniu Batmana, ale nic z tego, nawet o Batmobilu będą robić film, tymczasem o Robinie jako potencjalnym temacie na kasowego bohatera, nikt nie myśli. Życie. Ogromna potrzeba sławy i udowodnienia swojej wartości staje się kością niezgody między Robinem i jego przyjaciółmi. I cała historia zamienia nam się w klasyczną opowiastkę o sile przyjaźni i o tym, że zawsze warto jest być sobą. Owszem, znalazło się miejsce na kilka naprawdę fajnych żartów (choćby, gdy Batman pomyka na plecach Alfreda, bo przecież jest Batmanem, więc nigdy się nie poddaje oraz o „Marcie” w nawiązaniu do „Ligi Sprawiedliwości” czy też o portalach), ale generalnie nie jest co nic nadzwyczajnego.

 6. „Batman. The Lego Movie”
Lubię zarówno klockowe filmy jak i klockowe gry. Jest tam naprawdę świetny, niesamowity humor, którego nie uświadczycie nigdzie indziej (polecam obejrzeć scenę, kiedy w grze Lego „Hobbit” Tauriel ratuje Kiliego, coś fantastycznego). Batman pojawił się już w filmie „Lego przygoda”, ale właściwie był tam jedną z wielu postaci – obok Żylety czy Hana Solo, Wonder Woman czy Gandalfa. Tymczasem tutaj Bartman dostaje swój własny film. I jest to jeden z najlepszych filmów o Batmanie, jakie widziałam. Bo nie dość, że jest bardzo dowcipny i przeuroczy (świat zbudowany z klocków i sposób w jaki jest to ogrywane – choćby Robin, który rozpaczliwie próbuje poskładać klocki tak, by na powrót stworzyły jeden z batpojazdów), to na dodatek doskonale rozumie postać Batmana. Jego siła tkwi w tym, że kierowany jest zarówno do dzieci, jak i do osób dorosłych. A jestem zdania, że dorosły będzie bawił się znacznie lepiej, gdy usłyszy: „- Batman i Superman do Lexa Luthorta – To panów nazwiska? – Nie, raczej pseudonimy. Jak Madonna”. Na dodatek „Batman. Lego Movie” zafundował nam najlepsze jednozdaniowe podsumowanie postaci Batmana, jakie do tej pory słyszałam : „Nie lubię się uśmiechać. Nie lubię muzyki. Niczego nie lubię”.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej