Nowy Sherlock. Nowy Watson. Nowy Jork, czyli co sądzę o "Elementary"



Stuknęło nam. Znaczy, to oczywiste, że jesteśmy z Edgarem stuknięci od zawsze. Zdrowo pokręceni. Nienormalni. Nieodwracalnie skrzywieni. Poplątani, jak nić Ariadny w labiryncie Minotaura. A mimo to nam stuknęło (a może właśnie dlatego?). Na liczniku nam stuknęło. Konkretnie wczoraj, w okolicach 21, licznik wskazał 20 000 wejść. Co oznacza, że Edgar przewiózł na swoim grzbiecie przez dwa lata więcej osób, niż w życiu poznam. W mieszkaniu u mojej koleżanki wisiała przy drzwiach tabliczka: „Tym, którzy tu bywają, czego nam życzą, niechaj sami mają”. I działała chyba dobrze, bo koleżanka ma pracę, własny duży dom i męża (może niekoniecznie w tej kolejności). Widocznie ludzie zawsze dobrze jej życzyli. Zatem powtórzę te życzenia: tym, którzy tu bywają, czego nam życzą, niechaj sami mają.  


      

Lubię Sherlocka Holmesa, czego nigdy nie ukrywałam. Znam sporo opowiadań z uniwersum londyńskiego detektywa oraz kilka adaptacji na wielki i mały ekran (kto nie czeka aż Sherlock i Watson przestaną się bawić w czarodziejów i hobbitów i wrócą na plan „Sherlocka” ręka w górę, ano właśnie, nie widzę) . Dlatego z zainteresowaniem przystąpiłam do zapoznawania się z amerykańską odpowiedzią na „Sherlocka”, czyli „Elementary”. Zainteresował mnie zwłaszcza slogan reklamowy – „New Sherlock. New Watson. New York”. Brzmiało dobrze.
            I rzeczywiście. Po okresie odwyku Sherlock Holmes, konsultant Scotland Yordu, przenosi się z Londynu do Nowego Jorku. Postanawia dalej uprawiać doradztwo detektywistyczne. By jednak mógł mieszkać w kamienicy należącej do ojca i korzystać z jego pieniędzy, musi podporządkować się woli rodzica, który życzy sobie, aby Sherlockowi przez cały czas towarzyszył kompan trzeźwości. I tak Sherlock poznaje doktor Watson. Tak, tak właśnie. Doktor Watson, nie doktora Watsona. W tej wersji John zamienia się w Joan (Lucy Liu).
            Przez cały sezon rekonstruujemy wraz z Joan historię Sherlocka – poznajemy przyczynę obsesyjnego poszukiwania Moriarty’ego, kulisy związku z Ireną Adler. Pojawia się także postać pani Hutson. Z tym, że słynna gosposia spod 221B, według amerykańskiej historii jest byłym mężczyzną. W serialu znajdziemy także sporo innych odwołań do oryginału autorstwa Arthura Conan Doyle’a – szkło powiększające, fotele, stojące w salonie domu, w którym mieszkają bohaterowie, czy pszczoły, hodowane przez głównego bohatera. 

            Wiem, że niektórym te amerykańskie „udziwnienia” się nie podobają i uważają „Elementary” za popłuczyny po „Sherlocku”. Fakt, serial wyemitowany przez BBC jest fenomenalny, ale moim zdaniem amerykańska wersja również ma swój urok. I może amerykański angielski detektyw niezbyt dobrze udaje angielski akcent, powściągliwość i flegmę, a także zbyt mało w nim socjopaty, jak na Sherlocka, ale mnie się podoba. Zwłaszcza pomysł, by Watsona uczynić kobietą. Początkowo nie byłam przekonana do Lucy Liu, ale zjednywała mnie sobie z odcinka na odcinek. Jej droga od chirurga poprzez kompana trzeźwości do detektywa z zamiłowania i zawodu nadaje tej postaci świeżości.  W przypadku „Elementary” rzeczywiście otrzymałam to, co mi obiecano – „new Watson”, gdyż zwrot „my dear Watson” nabiera zupełnie nowego znaczenia. Zagadki kryminalne także stoją na przyzwoitym poziomie. 

            Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to „Elementary” jest dobrym serialem, by zapełnić sobie wakacyjną przerwę między naszymi faworytami i ulubieńcami. A dla wielbicieli londyńskiego detektywa pozycja obowiązkowa, choćby po to, by ustosunkować się, co sądzimy o udziwnieniach.

Komentarze

  1. Ha! Dotąd jakoś nie zwróciłam uwagi na ten serial - zupełnie nie wiem, dlaczego! Spróbuję, a nuż mi się spodoba? Po tym, co tu przeczytałam, mam wrażenie, że tak właśnie będzie:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, jeśli jeszcze nie widziałaś, zdecydowanie polecam :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam! Zaczęłam z powodu Lucy Liu, którą bardzo lubię, ale relacje między bohaterami tak mi się spodobały, że potem nie mogłam się doczekać kolejnego odcinka. To właśnie te relacje są tu najciekawsze, zagadki czasami pozostawiają wiele do życzenia. Fanką Sherlocka nie jestem, widziałam tylko kilka produkcji ze słynnym detektywem i na razie ten Watson to mój ulubiony Watson. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę się nie zgodzić. I w moim przypadku "ten" Watson to mój ulubiony Watson :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej