Koniec świata na wesoło, koniec świata na poważnie
Każdy ma pewnie swoją prywatną
listę „Najlepszych filmów o…”. I tak, na szczycie mojej prywatnej listy filmów
o końcu świata znajduje się „Melancholia” Larsa von Tiera, a potem… nie ma już
nic. Film von Tiera jest wspaniały. Jest to jednak opowieść o końcu świata zupełnie
na serio. Tymczasem „Przyjaciel do końca świata” to historia o końcu ludzkości
opowiedziana z przymrużeniem oka.
Dwoje
bohaterów. Dziewczyna po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Spotykają się
zupełnym przypadkiem. On nie ma już żony, więc mimo nadchodzącego końca, chodzi
do pracy, spotyka z przyjaciółmi. Zachowuje się niemal normalnie. Ona pragnie
wrócić do domu, do rodziców, jednak spóźnia się na ostatni samolot. Finalizując
swoje sprawy, oddaje sąsiadowi pocztę, która jakoś tak wałęsała się u niej od
trzech lat, bo przecież listonoszowi czasem zdarzy się pomylić. Wśród
zalegającej u niej korespondencji, znalazł się list od dawnej ukochanej
mężczyzny. Nie mając już nic do stracenia, przecież za kilka dni koniec świata,
Dodge i Penny wyruszają, by ją odnaleźć.
Owszem,
„Przyjaciel do końca świata” nie umywa się do „Melancholii”, to pewne. Ale jest
to kino przyjemno-refleksyjne. Co się liczy w obliczu końca? Dla jednych, by
dać czadu – wszak nie ma już konsekwencji, nie ma kary, nie ma przyszłości.
Zatem ludzie spotykają się na małych orgietkach, by wspólnie pić i ćpać,
dowiedzieć się, jak to jest spróbować narkotyków. Kobiety stają się rozwiązłe,
co im szkodzi, dzieci już nie zdążą urodzić. Inni odchodzą z pracy, a ci, co w
niej zostają, nagle awansują, bo nie ma już komu wykonywać codziennych
obowiązków. Zatem w obliczu końca świata każdy jest dyrektorem od czegoś.
Jeszcze inni, nie mogąc wytrzymać presji, popełniają samobójstwo. Jedni z
własnej ręki, inni wynajmując prywatnego mordercę, by pomógł im skończyć ze
sobą. Dodge i Penny natomiast ruszają w podróż. Podróż, w trakcie której
poznają siebie samych i siebie nawzajem. Taką, w którą warto zabrać jedynie
płyty z dobrą muzyką i psa.
O
czym jest „Przyjaciel do końca świata”? To film nie tylko o ludzkich reakcjach
na tę straszną przecież wiadomość. To nie tylko historia mówiąca, że nie warto
ratować się za wszelką cenę. Jest to przede wszystkim opowieść o samotności i
zagubieniu, o tym, że mimo wszystko dążymy do wyzwolenia się od samotności.
Zwłaszcza w obliczu śmierci szukamy pociechy w ramionach drugiego człowieka. W
dzień końca świata nikt nie chce być sam.
Oglądając
filmy o końcu świata, zawsze mam wrażenie, podskórne przeczucie, że to nie może
się stać, to nierealne. I o ile w przypadku „Armagedonu” rzeczywiście do końca
świata nie dochodzi, o tyle w filmach von Tiera i Scafarii, no cóż… A może, jak
pisał Miłosz, „innego końca świata nie będzie”?
Pierwsze co przychodzi mi na myśl gdy myślę o tym filmie to "dziwny". Chwilami komedia, chwilami jest dziwnie serio, często jest jakoś niezręcznie. Nie wiem czy Keira i Carell się nie zgrali... Coś w tym filmie nie gra, chociaż ma kilka przyjemnych scen.
OdpowiedzUsuń