Może film na wieczór?
Jednym z przyjemniejszych
sposobów na spędzenie weekendu albo innego dowolnego dnia bądź popołudnia (ja
akurat czasem dysponuję niemal jedynie w weekendy) jest obejrzenie filmu.
Czasami zdarza mi się dotrzeć do jakiegoś tytułu przypadkowo. Tak było i w tym
wypadku. Zobaczyłam na FB link do piosenki, którą zachwycała się moja koleżanka
ze studiów. Podpatrzyłam i stwierdziłam, że teledysk zawiera sceny z filmu. W
ten sposób od piosenki „Spadające gwiazdy”, dotarłam do filmu z Keirą Knightley i
Markiem Ruffalo „Zacznijmy od nowa”. Myślę sobie: „Dlaczego nie”, filmy
muzyczne dość lubię, pooglądać można.
Główna
bohaterka filmu przylatuje do Nowego Jorku razem z chłopakiem. Ten bowiem
osiągnął spory sukces – napisał muzykę do filmu. Jak to często w życiu bywa,
pan zachłysnął się popularnością i szybko naszą biedulkę zostawił. Załamaną
zabiera do baru przyjaciel muzyk, gdzie namawia ją, by zaśpiewała swoją
piosenkę. Tę z kolei słyszy pewien producent muzyczny, któremu marzy się powrót
do niebanalnych tekstów i dobrej muzyki. Proponuje dziewczynie współpracę.
Film
naprawdę przyjemnie się ogląda. Pewnie, nie jest to żadne arcydzieło. Jednak ma
dość ciekawą konstrukcję. Nasi bohaterowie poznają się już w pierwszej scenie.
Natomiast potem mamy dwie retrospekcje. Najpierw z życia dziewczyny, potem z
życia producenta. Obie mają swój finał tymże spotkaniem w barze. Tak mija nam
połowa filmu – na dość dokładnym zaznajamianiu się z bohaterami i ich
życiorysami. Potem na plan pierwszy wysuwa się ich wspólny album. A pomysł mają
nielichy, trzeba przyznać – postanawiają każdą piosenkę nagrać w innym miejscu
w Nowym Jorku. Zbierają grupę amatorów-zapaleńców, regularnie uciekają przed
policją. Naprawdę przyjemnie się to ogląda. Z ekranu wprost wylewa się radość,
jaką tej dwójce daje tworzenie muzyki. Film proponuje nam sporo znanych
kawałków, które wprost wymuszają, by zakolebać się lub potupać nóżką do rytmu w
trakcie seansu. Przyznam, że Keira Knightley mnie zadziwiła. Oczywiście, pani ma
na swoim koncie role, za które bardzo ją cenię – w końcu była Elizabeth Bennet
i Anną Kareniną, a jakże by inaczej! – ale nigdy dotąd nie miałam sposobności
słyszeć jej śpiewającej. Moim zdaniem, dała radę, a przynajmniej przyjemnie się
tego słuchało.
Może
„Zacznijmy od nowa” nie jest filmem wybitnym, przypuszczam nawet, że przeszedł
bez echa, bo w życiu bym się o nim nie dowiedziała, gdyby nie przypadek, ale
dobrze się go ogląda. To jeden z tych filmów, po których obejrzeniu, myślisz
sobie: „kurcze, może świat nie jest taki zły?”. Z pewnością, gdy będę miała
gorszy dzień, jeszcze do niego wrócę. A jeśli tylko w Saturnie lub innym Tesco
natknę się na niego w koszu „Wszystko za 10 złotych”, nie ma mowy, żebym nie
kupiła.
Nie Kira Knightley i Mark Rapallo tylko Keira Knightley i Mark Ruffalo :) Jak ci się spodobał to może zainteresować się też "Once" :)
OdpowiedzUsuńSłusznie, dziękuję za zwrócenie uwagi, poprawiłam się. "Once" oglądałam w zeszłym tygodniu. Podobał mi się, ale moim faworytem pozostaje "Zacznijmy od nowa". Jest bardziej pozytywny. W "Once" dominuje nuta melancholii, tutaj akcent jednak został postawiony na pozytywną część opowieści i to mi odpowiada.
Usuń