Prezenty, prezenty, czyli o nadmiernym gromadzeniu rzeczy
Święta w pełni. Mikołaj Coca Coli
już wyjechał, wystawy sklepowe kuszą lampkami, w radiu kolędy, choinki w
parkach poubieranie, wszyscy nawołują, że czas kupować prezenty – hasła reklamowe
w centrach handlowych, przebrani Mikołaje, Śnieżynki, Aniołki, a nawet
blogerzy. Widziałam już kilka postów, których autorzy sugerują, co kupić na
prezent molowi książkowemu. Co na przykład? Torbę na laptopa udającą książkę
(przepiękna), lampkę, którą przyczepia się do stronic (bardzo przydatna), bilet
na musical (już mam, dziękuję), biżuterię – taki choćby naszyjnik z Małą Mii.
Osobiście
nie kupiłam jeszcze większości prezentów. Tylko niektóre. Jednak, gdy tak patrzę
na te świąteczne propozycje, zastanawiam się, czy to wszystko naprawdę jest
potrzebne? W mojej rodzinie raczej nie zasypujemy się prezentami. Na imieniny
czy urodziny robimy je tylko rodzinnym dzieciom. Z tym Bożym Narodzeniem też
bywa różnie. Jeśli prezenty już są, to bywa, że nietrafione. Na marginesie, straszne jest wpychanie komuś na siłę czegoś, czego nie chce, bo wydaje nam się, że go to uszczęśliwi. Nie lepiej po prostu zapytać? Ale nawet, gdyby
były trafione, to czy potrzeba nam tych wszystkich rzeczy? Mam wrażenie, że w
trakcie życia obrastamy niepotrzebnymi rzeczami.
Choćby ja. Jakiś
czas temu wypuszczono na rynek kalendarz „Dziennik pisarza” (czy jakoś tak).
Pomyślałam, że bardzo chciałabym go mieć. Ale potem przyszło mi do głowy: „Tylko
po co?”. Kalendarzy raczej nie używam. Znaczy, że firma sprzedająca terminarz,
poprzez promocję, wytworzyła we mnie potrzebę posiadania czegoś, co wcale nie
jest mi potrzebne. Czy ten kalendarz zrobi ze mnie pisarkę? Oczywiście, że nie.
Nie kupiłam go, ale wymagało to ode mnie trochę silnej woli. Teraz już go na
pewno nie kupię, gdyż w prezencie od przyjaciółki dostałam mały notes z
wróżkami na 2015 rok. Po co mi więc dwa?
Jest
w nas coś takiego, że nabywamy kolejne rzeczy. Jedni ubrania, inni książki,
jeszcze inni bibeloty, płyty. Czy naprawdę tego wszystkiego potrzebujemy?
Obrastamy rzeczami, wciąż i wciąż obsesyjnie gromadząc nowe, ale to nie
sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Daje jedynie krótkotrwałe złudzenie.
Kiedyś
odmawiałam sobie niemal wszystkiego, wciąż tylko ciułając pieniądze, bo nigdy
nie wiadomo, kiedy nadejdzie czarna godzina. Potem pojawił się ktoś, kto
podarował mi kilka przedmiotów, które choć lata mijały, wciąż pragnęłam
posiadać. Mam je. I co? Jest tak samo. Pewnie, bardzo miło jest wyciągnąć płytę
i posłuchać dobrej muzyki, zamiast odsłuchiwać jej w Internecie, ale muzyka
pozostała ta sama. A gdy mnie już nie będzie, to i tak ktoś się tego pozbędzie
albo sprzeda.
Koniec
końców, jak we wszystkim, najlepszy jest chyba złoty środek. Nie odmawiajcie
sobie małych przyjemności, ale też nie przesadzajcie.
Udanych
zakupów świątecznych!
Komentarze
Prześlij komentarz