Dziewięć żywotów Chloe King
Chloe King. Zwyczajna nastolatka, jakich wiele. Chodzi do szkoły, ma swoją paczkę, pracuje w ciuchlandzie. Jej jedynym problemem są zbliżające się szesnaste urodziny i fakt, że jeszcze nie przeżyła pierwszego pocałunku. Niestety, wszystko się komplikuje, gdy Chloe zaczyna przechodzić przemianę. Nieoczekiwanie dla samej siebie, staje się szybka, zwinna, zaczyna widzieć w ciemnościach i ma pazurki, których nie powstydziłby się nawet Edward Nożycoręki. A na dodatek w pierwszych dwóch minutach pierwszego odcinka… traci życie. Ale, bez paniki, przecież ma jeszcze osiem, jak na szanującego się kota przystało.
Mamy tu wszystko, co powinien w sobie zawierać dobry serial dla nastolatków. Wyrazista bohaterka. Chloe jest urodziwa, ma poczucie humoru. W pewnym momencie życia dowiaduje się, iż należy do rasy Majów (Majan?, królestwo za dobre tłumaczenie) obdarzonych swojego rodzaju supermocami. Mamy też paczkę najlepszych przyjaciół – Amy niezbyt dobrze radzącą sobie z sekretami przyjaciółki ( i z tego, co zrozumiałam, jej ojcami jest para gejów) oraz Paula, któremu przemiana Chloe bardzo się podoba, bowiem jak na fana komiksów przystało, zwęszył możliwość zostania pomocnikiem superbohatera.
Jest odpowiednia dawka humoru, zapewniana nam nie tylko przez przyjaciół Chloe, ale także przez jej relacje z matką. W ogóle zaprezentowany w serialu układ matka-córka uważam za jeden z jego lepszych aspektów. Wreszcie twórcy nie proponują nam zbuntowanej, niezrozumianej przez cały świat, nastolatki. Matka ukazana w „Dziewięciu żywotach” jest przyjaciółką, nie przestając być rodzicem. Owszem, Chloe nie mówi jej wszystkiego (bo jak tu się przyznać do bycia mutantem?), stanowią jednak dobry zespół. Najbardziej jednak, oczywiście nastolatkom płci żeńskiej, a sądzę, że właśnie do nich serial jest przede wszystkim kierowany, musiał przypaść do gustu trójkąt miłosny Brian – Chloe – Alek. Brian to z pozoru zwyczajny, miły student. Dlaczego z pozoru? Gdyż wziął urlop dziekański, by rozwikłać zagadkę zabójstwa matki. Alek natomiast to swojego rodzaju „ochroniarz”, Maj, który został wydelegowany przez przywódcę kotowatych, by chronić Chloe. Spięcia między tą trójką należą do dość zabawnych. Nie ma powodów do nudy, mimo że dziewczyna rozdarta między dwoma miłościami to schemat stary jak świat.
Nie jest więc źle. Wyrazista bohaterka, trochę sensacji, trochę komedii, dorzućmy jeszcze szczyptę scen walki. Scenariusz też niczego sobie. Scenarzyści zafundowali nam bowiem kilka tajemnic – co się stało z matką Briana, czy nieobecny w domu od dziesięciu lat ojciec Chloe żyje? Odpowiedzi na te pytania pozostaną w zawieszeniu aż do odcinka dziesiątego. Finał jest… mocny, wyrazisty, nasycony akcją. Takie po prostu „kill all” w sensie dosłownym.
Jedną rzecz mam jednak za złe twórcom „Dziewięciu żywotów Chloe King”. Skoro scenarzyści sami czynią aluzje do superbohaterów i komiksów, powinni zafundować widzom nieco więcej mitologii Majów. A wiadomo o nich bardzo niewiele. Wywodzą się gdzieś z Ukrainy (przecież Ukraina to też Rosja, a jak mutanty to tylko stamtąd, z Europy Wschodniej :D), dzielą na klany. Kiedyś żyli w przyjaźni z ludźmi, doradzali im (teraz już wiecie, dlaczego Egipcjanie czcili koty…). Teraz ukrywają się, żyją w odosobnieniu, gdyż poluje na nich tajemnicze Bractwo. Chloe natomiast, jako jedyna, ma dziewięć żyć i pełni funkcję Łącznika, którego zadanie polega na… no właśnie, chyba nie wiadomo do końca na czym polega. Halo, czy scenarzyści już to wiedzą? Bo wszyscy ciągle mówią, jaka Chloe jest ważna, ale skoro każdy kotowaty naraża dla niej swoje „pojedyncze” życie, to wolałabym wiedzieć dlaczego. Dla mnie, rozkochanej w superbohaterach, będącej fanką Pita „Spidermana” Parkera i Chloe „Strażnicy” Sullivan, odpowiedź „bo tak” to jednak nieco za mało.
Pomijając jednak moje superbohaterskie skrzywienie i narzekania odnośnie tego aspektu serialu, „Dziewięć żywotów Chloe King” prezentuje się nieźle. Niezaprzeczalnie świadczy o tym fakt, że od dawien dawna to jedyny serial, który oglądałam, nie używając podczas tej czynności klawisza pozwalającego przeskakiwać 10 sekund do przodu, w skutek czego po 20 minutach miałam za sobą 43 minutowy odcinek serialu. Będę niepocieszona, jeśli stacja telewizyjna produkująca „Dziewięć żywotów Chloe King”, zdecyduje o anulowaniu go i nigdy nie poznam odpowiedzi na postawione przez scenarzystów pytania.
Ten chłopak po prawej stronie jest całkiem w moim typie hehe ;).
OdpowiedzUsuńMayu - to Brian. Cóż, każdy ma swój typ. Istnieją zarówno team wspierające w wyścigu do serca Chloe Briana, jak i ten kibicujący Alekowi. Osobiście podzielam Twój wybór :).
OdpowiedzUsuńCiekawe czy powstanie książka;D
OdpowiedzUsuńUlciu - to jest serial na podstawie książki :).
OdpowiedzUsuńUpsss..... jaka skucha :D Ale jak to możliwe, że my tej książki nie mamy;> Oj za mało młodzieży do biblioteki przychodzi, a później ja taka słabo zorientowana:|
OdpowiedzUsuń