Król Artur według Cornwella
„Nieprzyjaciel Boga” to drugi tom trylogii arturiańskiej, na którą składają się najsłynniejsze pozycje w niezwykle bogatym dorobku pisarskim Bernarda Cornwella. W drugim tomie cyklu zakonnik Derfel, niegdyś jeden z najbliższych przyjaciół Artura ap Uthera, snuje dalszy ciąg opowieści o życiu i dokonaniach władcy Brytanii i jego słynnych rycerzy. „Nieprzyjaciel Boga” to opowieść o Camelocie, powołaniu Okrągłego Stołu, nieszczęśliwej miłości Tristana i Izoldy oraz o zdradzie Ginerwy.
Drugi tom trylogii arturaińskiej utwierdził mnie w przekonaniu, że Cornwell barwi się wszystkimi naszymi przyzwyczajeniami związanymi z legendą króla Artura. W jego opowieści bractwo Okrągłego Stołu nazywane zostało Braterstwem Brytanii i było… pomyłką, która się nie sprawiła. Pomyłką, której po latach Artur się wstydził (!). Śluby wojowników nie okazały się wiążące, a tylko przypadek sprawił, że stół był okrągły. Izolda Złotowłosa okazuje się natomiast być brunetką. Gdy królowa Igrene pyta zakonnika po lekturze zapisków, czy Izolda rzeczywiście była tak piękna, jak śpiewają bardowie, Derfel odpowie dyplomatycznie, że owszem, była piękna, jak każda młoda, piętnastoletnia, krucha dziewczyna. Wielki, szlachetny, odważny Lancelot, do którego przywykliśmy, to w „Nieprzyjacielu Boga” podły intrygant i zdrajca. Przykładów odstępstw od „tradycyjnych” wizerunków bohaterów opowieści arturiańskich, można by mnożyć wiele.
Akcja również pozostaje na bardzo przyzwoitym poziomie. Zwykle drugie tomy to pewnego rodzaju zapchajdziury. Nie w tym przypadku. Cornwell zapewnia nam lekturę na wysokim poziomie. Merlin pochłonięty jest zbieraniem skarbów Brytanii, Artur stara się zaprowadzić pokój na ziemiach należących do Brytów, Morgana (wielka pogańska wiedźma!) zaczyna spiskować z chrześcijanami, by stać się jedną z nich, Ginewra oddaje się kultowi Izydy, a chrześcijan ogarnia religijna gorączka, związana z rokiem pięćsetnym i ponownym przyjściem Chrystusa, postanawiają ogniem i mieczem oczyścić Brytanię ze wszystkich pogan, z Arturem na czele.
„Nieprzyjaciel Boga” to ponad pięćset stron wspanialej lektury, popartej gruntowną wiedzą historyczną. Będą zatem walki, pijatyki, wszy i przeżarte próchnicą zęby. Z drugiej strony to powieść napisana z humorem, świadomie bawiąca się wszystkimi naszymi przyzwyczajeniami. Dla mnie najciekawsza jest właśnie z tego punktu widzenia. Jednakże to typ opowieści, w której każdy znajdzie coś dla siebie – jest i romans (nawet Cornwell nie pokusił się o happy end w przypadku Tristana i Izoldy) i akcja, i historia. Jest też, wszystko to, co już znacie lub… wydaje wam się, że znacie!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Wydawnictwu Erica.
Jak dla mnie - pozycja obowiązkowa!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Mnie się kojarzy jakoś mgliście, że to nie jest pierwsza wersja legendy, w której Lancelot przedstawiony jest niepochlebnie :)
OdpowiedzUsuńWolę taką wersję legend arturiańskich - jest taka bardziej prawdopodobna...
Niedawno skończyłam i szcerze mówiąc wcale mi się nie spodobała ;) Ale każdy ma inny gust :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi :) A wizerunek Lancelota jako intryganta chyba najbardziej;)
OdpowiedzUsuńNowa szata edgarowej biblioteki, bardzo stylowa :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie pokuszę się o przeczytanie tej książki, aczkolwiek recenzja jak zwykle zachęcająca.