"Ależ drogi panie, ja nie czytam, ja piszę!"



Nie przeczę, kiedyś lubiłam sobie obejrzeć komedię romantyczną. Podobały mi się. Dziś także lubię rzucić okiem na niektóre z tych filmów. Tyle, że odkąd jestem w związku, widzę, jakie te filmy są nieprawdziwe i nieznośnie uproszczone. Nie pokazują rzeczywistości, tylko bajkę dla dużych dziewczynek, które kochają się łudzić. Podobnie jest z książkowymi romansami. Są proste, oszukańcze, często ocierają się o absurd, tak bardzo nie trzymają się rzeczywistości, a do tego, niestety, są w przeważającej większości koszmarnie źle napisane. Takie też, jak przypuszczam, były książki Angel. 
            „Angel” to pierwszy film Ozona, jaki miałam możliwość obejrzeć. Jest to opowieść o młodej, nieco naiwnej, ale za to bardzo zadufanej w sobie dziewczynie, która pragnie zostać pisarką. W zaledwie kilka tygodni tworzy w natchnieniu płytką i bardzo egzaltowaną powieść o lady Irainie. Po kilku odmownych odpowiedziach, Angel znajduje w końcu wydawcę i w krótkim czasie jej książki stają się bestsellerami.
            Minęło już kilka dni od seansu, a ja wciąż zastanawiam się, o czym był ten film. Ewidentnie nierówny, pęknięty na dwie części. Pierwsza jest niewątpliwą satyrą na literaturę popularną. Co tam popularną, bulwarową po prostu. Nazwać pisarstwo Angel szmirą, to duże niedomówienie (na niekorzyść szmiry, żeby nie było wątpliwości). A jednak dziewczyna robi oszałamiającą karierę. Ozon wręcz bombarduje widza tandetą – papierowym obrazem wiktoriańskiego Londynu, tęczą i padającym deszczem, przepychem rezydencji o wdzięcznej nazwie „Raj” oraz perskimi kotami. Zdaje się naśmiewać ze swojej bohaterki i otaczającej ją auty zachwytu. Tezę reżysera podczas jednego ze spotkań z Angel wypowiada na głos jej późniejszy mąż Esme, artysta-malarz: „Dzieła tej pani to śmieci, które nie przetrwają próby czasu”. 

            Pierwsza część filmu zdaje się nie licować w ogóle z drugą. Angel wychodzi za mąż za zdawałoby się „prawdziwego” artystę. Nie rozumie jego obrazów, nie wie, dlaczego „brak w nich koloru” oraz z jakiego powodu Esme nie chce malować pawi, kwiatów i perskich kotów, co jednak nie przeszkadza jej go szaleńczo kochać. Jednak mąż jedzie na wojnę i wraca odmieniony. Wizja raju w „Raju” pryska. Życie Angel okazuje się taką samą farsą, jak jej książki. Scena, z której dowiadujemy się, że po śmierci obojga „Raj” zostaje zamieniony na muzeum Esme zdaje się sugerować, że jego prace zyskały sławę, podczas, gdy jej odeszły w zapomnienie. 

            O czym jest ten film? O tym, że ludzkie uwielbienie niewiele znaczy, bo równie łatwo je zyskać, co stracić? O tym, że książki, które nie powinny w ogóle powstać i zyskać tego miana, często wygrywają z prawdziwą twórczością? Może o tym, że weryfikacji dokonuje tak naprawdę dopiero czas? A może jednak o tym, że człowiek wymyśla sobie własne życie, zamiast funkcjonować w tym, które ma? Zakochana w Angel siostra Esme mówi przecież, gdy wydawca proponuje jej napisanie biografii Angel: „O którym życiu mam pisać, o tym, które miała, czy o tym, o którym opowiadała?”
            Przyznam, że spodziewałam się nico innego filmu, mimo to nie czuję się rozczarowana. Chciałabym, żeby obejrzały go miłośniczki romansów żyjące nieprawdziwymi obrazami zawartymi w tych książkach. A recenzję swoją dedykuję wszystkim polskim odpowiednikom Angel, które nie troszcząc się choćby o odrobinę realizmu w swoich powieściach, robią tym biednym kobietom wodę z mózgu.    

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej