Noe. Wybrany przez Boga, ale przez widzów już chyba nie...
Niedawno
zachwycałam się na łamach Biblioteki Edgara oraz portalu magazynu „Qfant”
pierwszym i drugim tomem komiksu „Noe”. Niebawem przeczytać można będzie także
recenzję tomu trzeciego – „I wody spadły na ziemię”. Tymczasem udało mi się
obejrzeć film na podstawie komiksu.
Historia znana na pewno wszystkim –
Noe otrzymuje od Boga wizję. Pan nakazuje mu zbudować arkę, na której zmieści
się po jednej parze stworzeń z każdego gatunku. Cała reszta świata ma niebawem
przestać istnieć. Darren Aronofsky przedstawia nam swoją wizję tego wydarzenia.
Film jest z całą pewnością bardzo komiksowy.
Zdarza się, że kadry filmowe są wręcz odwzorowaniem tych, które znaleźć możemy
w komiksie. Ale nic w tym przecież dziwnego, skoro zarówno komiks, jak i film,
są dziełem Aronofsky’ego. To przełożenie obrazu na film bardzo przypadło mi do
gustu. Podobał mi się też sposób, w jaki przedstawiono przybycie zwierząt na
arkę oraz ich transport. I na tym właściwie niemal kończą się zalety „Noego”.
Reżyser bez zbędnych szczegółów ukazał
nam brutalność i zwierzęcość człowieka, gotowego na wszystko, by przetrwać.
Sama postać Noego nie jest tu też żadnym wyjątkiem. Aronofsky pokazuje go jako
fanatyka, który nie cofnie się przez zamordowaniem własnych wnuczek, byle
wypełnić (jak mu się wydaje) wolę Pana. Pozostaje nieczuły na płacz żony i
cierpienie własnej rodziny. Liczy się tylko to, czego zażądał od niego Pan. Z
wyborem Noego wiąże się najbardziej przejmująca, moim zdaniem, scena w filmie.
Bohaterowie są już zgromadzeni wewnątrz arki. Wiedzą, że ocaleją, jednakże
przez wiele godzin zmuszeni są wysłuchiwać krzyków umierających. Straszne.
Najgorsze, ze tak musiałoby to pewnie wyglądać.
„Noe” jest w zasadzie dość kiczowaty.
Nie ustrzegł się, tak typowego dla amerykańskich filmów, patosu. Dobre
aktorstwo (Russell Crowe, Jennifer Connelly, Emma Watson) i efekty specjalne
nie wystarczą, by ktokolwiek chciał zobaczyć ten film drugi raz. Ponadto
przeszkadzało mi pomieszanie czasów biblijnych z jakimś dziwnym postapokaliptycznym
światem. Gdy czytałam pierwszy tom „Noego”, napisałam w recenzji, że opowieść
przeniesiono w czasy po upadku cywilizacji. Z czasem okazało się jednak, iż od
powołania do życia Adama i Ewy minęło zaledwie osiem pokoleń. Żadna tam postapokalipsa.
Szkoda, że reżyser sam nie potrafił się zdecydować, w jakim czasie chce umieścić
swoją opowieść.
Liczyłam, że będę miała do czynienia z
dobrym komiksem i dobrym filmem na jego podstawie. Dobry komiks rzeczywiście
otrzymałam (niecierpliwie czekam na tom czwarty). Dobrego filmu niestety się
nie doczekałam.
Komentarze
Prześlij komentarz