Nie lubię, kiedy kobieta... czyli Madame Intueri manifestuje przeciwko powieści obyczajowej
Tak mi się jakoś życie ułożyło, że jestem sama, nie znalazłam tej swojej lepszej, doskonalszej połówki (zaznaczam, tekst ów nie jest ogłoszeniem matrymonialnym… takowe propozycje tylko w czwartki). Wiem, że samotne życie jest trudne, nie czarujmy się. Borykam się z mnóstwem rzeczy, których kobieta zamężna, zafaceciała, zachłopaczona nie zauważa. Często prozaicznych, nierzadko natury romantycznej. Prozaiczne: jeśli sobie sama gwoździa w ścianę nie wbiję, nie powieszę obrazu. Jeśli sama czegoś nie uniosę, to pozostanie nieprzesunięte, choćby zagradzało mi jedyną drogę ewakuacji podczas pożaru. A pomalowanie, czy wytapetowanie mieszkania albo podłączenie sprzętu elektronicznego urasta w moim świecie do rangi prywatnego końca świata (nie potrzebny jest rok 2012). Romantyczne natomiast: nikt mnie w drzwiach nie przepuszcza chyba, że wyjdę z siebie… ale wtedy już nie ma znaczenia, czy ona mnie, czy ja ją. Rachunek podczas wizyty w kawiarni też nigdy magicznie się sam nie zapłaci. Bycie samemu nie jest fajne (chyba, że jest się do tego stworzonym, bo i takie jednostki chodzą po świecie). Zatem, jako kobieta niekochana przez mężczyznę lubię od czasu do czasu przeczytać tak zwaną literaturę kobiecą (choć jestem zagorzałą przeciwniczką dzielenia literatury na „literatury”). Ale to, co się w tych książkach wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie.
Ona jest zwykle po przejściach. A nawet jeśli nie jest po przejściach z jakimś poprzednim Nim to jest po przejściach z pracodawcą, właścicielem mieszkania, w którym mieszkała lub … ( w miejsce kropek wstawić dowolny przykład). Drugi krok. Ona wyjeżdża. Bunkruje się, barykaduje, okopuje na wsi, w pensjonacie, nowo kupionym, ale starym i klimatycznym domku, najlepiej z pali (tak z pali, nie z bali drewna) albo innej głuszy, hen daleko od cywilizacji, gdzie tylko cudzoziemcy i dzikie zwierzęta. Cudzoziemcami są w tym przypadku wieśniaki, nie mylić, broń boże, z mieszkańcami wsi, których zwie się wieśniacy. Natomiast dzikiego zwierza odgrywają komary. Ale jednocześnie nasza heroina w tym swoim borze pragnie mieć TEPSĘ 1200 MB. I na ten domek, i na ten pensjonat kasz ( po polsku pieniądz – może być w bilonie lub papierowy, ale najlepsza jest plastikowa karta kredytowa, której magicznie nie trzeba spłacać) jest spada z nieba. Potem pojawia się Książę z Bajki. Coraz częściej na (nie, raczej w) koniu mechanicznym. Jestem tradycjonalistką, bardziej imponują mi, jak to określił mój dawny nieobecny znajomy, „konie na siano”. A najlepiej, w wersji full wypas, żeby takich Książąt było więcej. Lepiej dwóch. Dwóch. Każdy jeden przystojny, bogaty, ujmujący, z pełnym kątem bankowym, kompletnym uzębieniem i samochodem. To nic, że ją rzucił przed chwilą jakiś inny On. Wystarczy wyjechać hen daleko, zamieszkać wśród cudzoziemców i dzikich zwierząt (ale koniecznie z dostępem do TEPSY), a On już sam znajdzie naszą heroinę. Bo przecież głównym motorem tej historii jest poszukiwanie szczęścia. Przy czym szczęście rozumie się w sposób ograniczony i wybiórczy. Otóż w formie graficznej:
SZCZĘŚCIE = ON (posiadający wszystkie cechy wymienione wyżej)
Kobieta bez mężczyzny jest kobietą niepełną, kobietą, która nie może zaznać szczęścia, czyli wracamy do poglądu reprezentowanego przez tych bohaterów powieści Jane Austen, których autorka opisała tak, byśmy nie darzyli ich sympatią. Ona nie ma mężczyzny, coś jest z nią nie tak. Ona ma kota (w sensie dosłownym i przenośnym). Ona nie może być członkiem społeczeństwa, którego darzy się szacunkiem (o sympatii nie wspomniawszy). Ale Austen różni od prozy współczesnej to, że potrafiła pisać pięknie. Czy jej bohaterki nie łapią mężów? Łapią, odczuwają jeszcze większą presję czasu (staropanieństwo zaczynało się wtedy gdzieś w wieku dwudziestu lat), niż współczesna heroina pomykająca po swoim hen daleko na szpilkach (mimo iż w większości przypadków hen daleko nie jest wyłożone kostką brukową, o asfalcie nie wspomniawszy). Ale bohaterki Austen łapały mężów z klasą. Czy można to samo powiedzieć, o współczesnych heroinach? Czasami wydaje mi się, że w stosunku do miss Jane cofnęłyśmy się krok do tyłu ( złapiecie mnie: „Ach, złośliwa, a niekompetentna, tu cię mam. Błąd popełniłaś. Gramatyczny. Językowy. Cofać się można tylko do tyłu”. Więc ja Wam odpowiem stwierdzeniem heroiny: „Pisarz ma napisać, od tego by się kleiło i było po polsku jest redakcja i korekta!”). Więc tak, cofamy się do tyłu.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie przeczytajcie opacznie. Ja też lubię powieści obyczajowe. Czytam je chętnie i bez zgrzytania zębami (uzębienie niepełne, aparat ortodontyczny). Sama je przecież z umiłowaniem piszę. Ostatnio jedna z czytelniczek stwierdziła, że nie może wyjść ze zdziwienia, jak mogłam napisać książkę o miłości, sama nigdy nie będąc zakochana. Mój mózg pozostaje na tę możliwość wyłączony (podobnie jak mózg miss Jane, jak sądzę). Przyjmuję więc wobec zakochanych podobną postawę, co antropolog wobec plemienia Hamerów. Uprzejme zainteresowanie. Może właśnie dzięki temu lub właśnie przez to (zależy jaki rodzaj wartościowania przyjemny – dodatni? ujemny?) piszę o ludziach, którzy się kochają… a ich miłość od czasu do czasu poważnie potyka się o Jego rozrzucone skarpetki albo najazd jej kosmetyków na łazienkę i całkowite przejęcie terytorium półki pod lustrem. Minimum realności nie jest złe.
Kibicuję polskiej literaturze. Kibicuję z całego serca. Jednakże, jeśli chcę przeczytać bajkę sięgam to Grimmów czy Andersena. Oni są Mistrzami. Gdy sięgam po powieść obyczajową, chciałabym móc podstawić własne imię w miejsce M., K., J. B., D. Z. Whatever. Chcę móc wierzyć, że to zdarzy się także i mnie.
Jako singielka czuję się dotknięta sposobem, w jaki jestem przedstawiana w powieści. Tak, nie wstydzę się. Marzę o kochającej Lepszej Połówce (o gorszą ode mnie byłoby już trudno), koniu i domku na kurzej nóżce. Nic, co kobiece, nie jest mi nieznane. A mimo to, wierzcie mi, moim głównym życiowym problemem naprawdę jest to, za co kupię sobie następnego dnia obiad, czy nie spóźnię się na autobus, czy uda mi się dostać tekst na następne zajęcia, zanim inny student sprzątnie mi jedyny egzemplarz książki z bibliotecznej półki. Nie natomiast to, czy zbiegając po schodach właśnie wpadam na Lepszą Połówkę. Być może dlatego jestem sama. W każdym razie chciałabym aby Kobiety inaczej pisały o kobietach. Nie sugerując, że nasze życie będzie spełnione tylko, gdy ( nawet nie jeśli, tylko gdy!) chwycimy faceta. Nie wiem, jak Wam, ale taki obraz mnie mi się nie podoba. Jak mamy oczekiwać od innych, by nas szanowali, skoro same siebie tak przedstawiamy. Czy naprawdę same siebie nie szanujemy?
Kończę, bo czas na przerwę reklamową. Transmisję moją sponsorowała firma Miss Austen regres, produkująca szczęśliwe zakończenia w dobrym tonie, położona na biegunie przeciwnym do pensjonatu.
*źródło obrazka: ttp://www-old.inib.uj.edu.pl/prace_studentow/zakon_bibliofilski/Wisniak%20imieniny%2008.jpg
Podpisuję się pod manifestem! Dość papierowych bohaterek, które za szczyt spełnienia uważają znalezienie faceta. Dość bohaterek - księżniczek, delikatnych i płaczliwych, bez faceta niemogących sobie poradzić! Dość literatury - bajki, w której absurd na absurdzie rośnie. Jeśli kondycja współczesnej lit. oByczajowej się nie zmieni, proponuje wszystkim kobietom bojkot grafomańskich książek i sięgnięcie do tych WARTOŚCIOWYCH!!!
OdpowiedzUsuńMary - wydaje mi się, że wołamy po próżnicy.
OdpowiedzUsuńJak pisała Szymborska to "trudne, niemożliwe, warte próby". Próbować mimo wszystko należy.
To ja się przyłączam do apelu/manifestu, będzie głośniej:)
OdpowiedzUsuńAleż Ty genialnie piszesz, naprawdę. Duża doza humoru, dystansu i takie charakterystyczne pióro, gratuluję! :)
OdpowiedzUsuńTwoje słowa czytałam z wielką przyjemnością, a i zupełnie się z nimi zgadzam, toteż nie będę nic więcej dodawać.
Ala
Isadoro - każde poparcie się przyda, a wiesz, że Ciebie zawsze witam z otwartymi ramionami ;).
OdpowiedzUsuńAlu - serdecznie dziękuję za przemiły komplement. Staram się jak tylko mogę, choć żaden ze mnie mistrz Słowa. Charakterystyczna owszem jestem, to również traktuję jako komplement ;). Dziękuję, że zechciałaś zostawić ślad po swojej wizycie i zapraszam ponownie!
Cudny jest ten tekst!
OdpowiedzUsuńNie czytuję za dużo "literatury kobiecej", ale wystarczą mi trailery głupich polskich seriali by wiedzieć o czym piszesz :)
I ja się do manifestu przyłączam - niech kobiety nie robią z siebie pustych, "romansowych" idiotek, i niech w romansach pojawiają się bardziej "ludzkie" singielki :P
Silaqui - no wiesz, nazwać powieść obyczajową romansem to jednak nie przystoi ;). To jak nazwać powieść graficzną komiksem. Niby to samo, a jednak zupełnie inaczej brzmi ;).
OdpowiedzUsuńJeden z najfajniejszych wpisów ostatnimi czasy:)
OdpowiedzUsuńgarfield
garfildzie - czy mam przez to rozumieć, że zwykle zbywa mi na dowcipie ;)?
OdpowiedzUsuńPopieram popierających, choć tak odrobinę ze wstydem przyznam, że nie znam, po prostu nie znam zjawiska - nie czytam takich książek. Żałować?
OdpowiedzUsuńAgnes - nie ma czego :). Każdy lubi to, co lubi. Jeśli wolisz inny typ literatury, trzymaj się tego, czego czytanie sprawia Ci przyjemność. Osobiście akurat czytam równie chętnie kryminały, co fantasy, powieść przygodową, co powieść obyczajową. Już taki jestem niekreślony czytelnik ;).
OdpowiedzUsuńNie cierpię takich książek! Właściwie uważam tak jak Ty, że kobiety same robią sobie krzywdę, pisząc w ten sposób. A poza tym to kreowanie takiego wyobrażenia, że gdy ta miłość już przyjdzie, to na pewno będzie idealna - a tak rzadko bywa. W ogóle takie powieści są durne, o.
OdpowiedzUsuńUwagi o powieści obyczajowej niezwykle trafne, jednak muszę wystąpić w obronie własnej... czyli mężczyzn. Wielu z nas przepuszcza kobiety w drzwiach (wcale nie dlatego, żeby gapić się na nogi). Przeważnie płacimy rachunki w restauracjach (nawet w naszej Wielkopolsce), chociaż niektóre dziewczyny walczą jak lwice (i w sumie chwała im za to), by płacić za siebie...
OdpowiedzUsuń