Pewnego razu w naszej bajce... "Once upon a time"
Emma Swan ma dwadzieścia osiem lat i jest na świecie sama jak palec. Nie ma absolutnie żadnej rodziny. Posiada za to niezwykłą umiejętność. Wyczuwa, kiedy ktoś kłamie. W dniu urodzin wypowiada życzenie. Nie chce spędzić ich w samotności. Właśnie wtedy rozlega się dzwonek do drzwi. Emma otwiera i staje oko w oko z dziesięcioletnim Henry’m. Chłopiec obwieszcza, że jest synem, którego dziesięć lat wcześniej oddała do adopcji. To jednak dopiero początek kłopotów Emmy. Henry stwierdza kategorycznie, że zabiera Emmę do domu – miasteczka Storybrooke, zamieszkiwanego przez… postacie z bajek. Niestety, bohaterowie opowieści, w skutek czarów złej Wiedźmy, zapomnieli kim są. Henry twierdzi, że tylko Emma może ich uratować, gdyż jest córką Królewny Śnieżki i Księcia.
Brzmi to wszystko wariacko. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jestem świeżo po obejrzeniu pierwszego odcinka i sądzę, że w tej historii tkwi potencjał. Twórcy bawią się konwencją bajki. Kiedy Wiedźma rzuca czar, mający przenieść wszystkie postacie z bajek na ziemię, mówi, że zabiera ich do strasznego miejsca. Miejsca, w którym jedynie jej historia skończy się szczęśliwie. Czy rzeczywiście u źródeł nieszczęścia Wiedźmy może tkwić szczęśliwe zakończenie historii Śnieżki? Dlaczego zawsze przyjmujemy za pewnik, iż czarne charaktery są złe i spotkało je to, na co zasłużyły? Czy „złe” wiedźmy, których nigdy nie zaprasza się na zaślubimy/chrzciny/ect. nie mają prawa być sfrustrowane? Czy nasza stara dobra Ziemia naprawdę jest miejscem pozbawionym szczęśliwych zakończeń? Nie wiem, jeszcze nie znam odpowiedzi. Zobaczymy, w którym kierunku podążą twórcy „Once upon a tamie”. W każdym razie Emma ląduje w Storybrooke (cudowna nazwa). Tyle wiemy na chwilę obecną.
Jest nieźle. Trochę tajemniczo, trochę baśniowo. Jest też nieco emocji i sporo dowcipu na niezłym poziomie (scena pobudki Emmy w areszcie i miny Jennifer Morrison, bezcenne!). Aktorzy też dają radę. Ekspresyjna Zła Wiedźma alias władcza pani burmistrz, świetny Jared Gilmore w roli Henry’ego, Ginnifer Goodwin jako pewna siebie Królewna Śnieżka. No i oczywiście niezapomniana dr Cameron.
Ogląda mi się tym przyjemniej, że twórcy zauważyli coś, co ja widziałam od dawna. Podobieństwo między Jennifer Morrison i Ginnifer Goodwin. W „Once upon a time” grają matkę i córkę. Natomiast ja oraz Krewni i Znajomi Królika lubimy się czasem bawić w kręcenie filmu na podstawie mojej książki. Gdy chcemy poprawić sobie humor, wybieramy aktorów do poszczególnych ról. Nie znacie postaci, o których myślę. Dziwne więc Wam je opisywać, ale spróbuję…
Z jedną z nich zetkniecie się w przyszłym roku, jeśli zdecydujecie się na lekturę „Milczących słów”. To Anita, prześliczna i pewna siebie przywódczyni polskich wampirów. Anita wie czego chce i wie, jak to osiągnąć. Nie przebiera w środkach. Potrafi być bardzo okrutna, ale umie też zaskakiwać i zrobić coś, czego człowiek zupełnie by się nie spodziewał. Natomiast Allison Nelson to ruda pani fotograf. Urodziła się w XIX wieku jako ósme dziecko mediolańskiego szewca. Dziś umie czytać, ma niemały dom na przedmieściach Toronto i pracuje jako fotograf. Czasami zdarza jej się nawet sesja dla „Vanity Fair”. Urocze panie spotkały się po raz pierwszy w Paryżu na początku XX wieku. Przez pewien czas udawałby nawet siostry. Mogły sobie na to pozwolić, gdyż były do siebie bardzo podobne. W moim filmie Anitę zagrałaby właśnie Jennifer Morrison. W Allison Nelson wcieliłaby się Kirsten Dunst. Choć pewnie budżet mojego filmu nie pozwoliłby na zaangażowanie dziewczyny Spidermena. Wtedy mój wybór padłby właśnie na Ginnifer Goodwin. Film wyreżyserowałby Ridley Scott.
A skoro nie mogę obu Pań oglądać razem w moim filmie, a Ridley Scott ma pewnie terminarz zapełniony na dekadę do przodu, to przynajmniej zerkam sobie z przyjemnością na „Once upon a time”.
Tak zawsze wyobrażałam sobie Anitę |
Allison Nelson |
Allison Nelson |
Jeju, ale mnie zaciekawiłaś :D! Przecież ja nie lubię tego typu filmów, ani seriali. Nie wiem jak to się stało, ale na pewno obejrzę przynajmniej jednen odcinek i zobaczę co dalej ;).
OdpowiedzUsuńMayu - ja jestem po drugim odcinku i podoba mi się coraz bardziej. Pewnie też niedługo znów o tym napiszę. Ale to było do przewidzenia, że kolejny serial twórców "Lost" będzie czymś przynajmniej... interesującym :).
OdpowiedzUsuńSłowo się rzekło i obejrzałam pierwszy odcinek :). Zaraz biorę się za kolejny, bo muszę przyznać, że dość ciekawy pomysł :).
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że udało mi się Cię zainteresować. Zatem niecierpliwie oczekuję kolejnych relacji ;).
OdpowiedzUsuń